niedziela, 8 listopada 2015

VR46 czy JL99?

Tak, tak, nadszedł niestety ostatni weekend Moto GP, gdy miało się okazać czy Valentino Rossi zdobędzie 10-ty tytuł Mistrza Świata Grand Prix czy też to Jorge Lorenzo podniesie puchar do góry po raz 5-ty w życiu. Dlaczego piszę, że niestety? Ano dlatego, co stało się 2 tygodnie temu w Malezji i działo przez ostatnie 14 dni w mediach związanych ze sportem. Mi najbardziej spodobała się przeróbka filmu z Hitlerem.

Nie mogę być w tej sytuacji obiektywny, bo jestem kibicem Vale:



A Lorenzo nigdy nie lubiłem. Już nawet wtedy, gdy w klasie 250 wbijał na torze czarną flagę „Lorenzo’s Land” po każdym wygranym wyścigu, coś mi w nim zawsze nie pasowało. Pewnie do dlatego, że facet po prostu jest niemiły w odbiorze i tyle, jego ego jest większe nawet niż wypasiony dom, którym chwalił się kiedyś w MTV Cribs.

Ale to właśnie nie Lorenzo stał się negatywnym bohaterem ostatnich 2 tygodni, ale jego rodak, 4-krotny Mistrz Świata Marc Marquez. Wiem, wiem, połowa fanów wyścigów motocyklowych jest zdania, że Vale kopnął Marqueza w Malezji i dlatego ten się przewrócił, a druga połowa że Marquez położył się na Rossiego i ten po prostu odruchowo odepchnął nogą Hiszpana. Jaka była prawda wiedzą tylko Vale i Marquez, bo nawet ja, choć oglądałem wyścig na żywo i potem wielokrotnie powtórki, nie podejmę się werdyktu. Fakty są jednak takie:
- Jorge Lorenzo wygrał w tym roku najwięcej wyścigów, tylko nie wiadomo po co wdawał się w tę całą awanturę między Vale a Marquezem, do tego nie konsultując swoich działań z Yamahą,
- Valentino Rossi miał natomiast najrówniejszą formę przez cały sezon, ale niepotrzebnie prowokował Marqueza,
- Marquez jest geniuszem opanowania motocykla, ale stracił szansę na obronienie tytułu w tym roku po licznych upadkach, szkoda tylko że swoją jazdą w ostatnich wyścigach pokazał, że nie jechał „po zwycięstwo”, ale po to by „uprzykrzyć życie Rossiemu”.

Dobra, nadszedł ten weekend, a jako że mnie moja dziewczyna olała, miałem cały wolny. W piątek udałem się zatem do CK Wiatrak w Zabrzu na bardzo udany koncert Comy. Roguc, Witos i reszta zespołu, jak zwykle byli w formie.



Koncert bardzo udany, a jako że udałem się na niego autobusem, to i kilka piwek poleciało, więc zabawa była przednia. Szczerze mówiąc, to końcówkę koncertu tak już przez mgłę pamiętam, ale całe szczęście że ostatnie – chyba 6-te albo 7-me piwko – rozlała mi gruba blondyna szalejąca obok, bo gdybym je jeszcze dokończył, to nie wiem jak dotarł bym do domu? A tak, wychodząc z Wiatraka, zaczepiłem parę w ciemnym Focusie na Sosnowieckich blachach i już po 15 minutach spacerowałem sobie spod tunelu do domu, krokiem lekko zygzakowatym. Po drodze chciałem jeszcze coś zjeść w knajpie, ale niestety o tej porze – a było gdzieś po 23:00 – kuchnię mieli już zamkniętą. Poczłapałem zatem dalej, modląc się o to, by w lodówce było coś do jedzenia. Na szczęście przed koncertem byłem w Biedronce..

Na temat soboty nie będę się zbytnio rozpisywał. Zamiast polecieć na siłownię i budować sylwetkę a’la Steve Reeves..



..leczyłem cały dzień kaca przed TV, oglądając treningi Moto GP i zaległe odcinki CSI Las Vegas, wstając z kanapy tylko po to, by co 3 godziny wrzucić coś do żołądka. Gdy wreszcie wieczorem kac puścił, nie miałem już ochoty na cokolwiek innego, wziąłem zatem poranno-wieczorny prysznic, umyłem zęby i otworzyłem zimne EB..

Niedziela, tak wreszcie niedziela. Wstałem niczym nowo narodzony, punkt 8:27, na godzinę przed budzikiem. „Ty już nie śpisz?” wyszeptała zdziwionym głosem dama mojego serca do słuchawki telefonu. „Co będziesz robił? Bo w Poznaniu piękna pogoda”. Naprawdę? No tak, patrzę przez okno, co prawda jeszcze są chmury, ale gdzieś tam daleko widać wschodzące słońce. Patrzę na termometr, wow jeszcze nie ma 9:00 a tutaj już + 15 °C! O kurcze, co za pogoda! Piszę do Ciżuka, czy jedziemy gdzieś na moto kawkę? Zanim zjadłem śniadanie i skończyłem poranną toaletę, odpisał że idzie na 11:00 do roboty. Kurde i co tu robić, co tu robić? Relacja z Moto GP na Polsat Sport News zaczyna się o 13:40, ale tu jest taka piękna pogoda! Grzech siedzieć w domu. Z drugiej strony nie chce mi się jeździć samemu, ale szkoda tej aury. Dobra, chyba dla zdrowotności mojego serca, lepiej będzie spędzić ten dzień na Zygzaku, a wyścig obejrzeć wieczorem przy piwku. Może gdzieś po drodze usłyszę wynik i nic już nie będę się denerwował?



Dobra, ubieram się i schodzę do garażu.



Kawasaki już przygotowane do zimowania, stoi pod ścianą garażu, pomiędzy autami, przykryte pokowcem. Oj dobrze, że sąsiada nie ma, to nie muszę swojego Renault ruszać, by wyciągnąć motor. Chwila moment i jestem już na Orlenie sprawdzić ciśnienie.



10 minut później mknę już 2-pasmówką w kierunku Tychów. Przez chwilę miałem pomysł by jechać serpentynami przez górki do Kocierza, ale koniec końców padło na kaczkę w mojej ulubionej Trattoria Da Tadeusz w B.Białej.



Droga jest boska, co prawda trochę podwiewa, ale co tam. Zygzak 268 kg + ja 95 kg + paliwo 20 kg = co nas ruszy? No nic, chyba nic (-; Po drodze wyprzedzam kilku bajkerów, jeden w Pszczynie nawet próbuje się za mną utrzymać, ale próżne jego trudy. Gdy w słuchawkach mam odpalonego Yanosika, nie ukrywam, nie za bardzo trzymam się ograniczeń prędkości poza terenem zabudowanym. Jak już to sprawdzałem ostatnio, Zygzakowi nie straszny centralny kufer i to, czy rozwinę 299 km/h zależy tylko i wyłącznie od warunków na drodze, a nie od oporu powietrza, jaki nasze blisko 400 kg łącznej masy stawia wiatrowi.

Niestety droga na Bielsko przez Tychy usłana jest radarami i licznymi światłami, nie da się tu za bardzo pogonić, no może trochę za Kobiórem w lesie, ale to wszystko. Spokojnie dojeżdżam zatem przed 13:00 na ulicę Stokrotek, parking jest prawie pusty, o co kaman, czyżby było jeszcze nieczynne?



Nic z tych rzeczy, ½ miejsc jest już zajęta, a w miarę upływu czasu, ludzi przybywa.



Podchodzi kelner z kartą, mówię że nie potrzebuję, bo poproszę kaczuszkę i herbatkę. Ogródek niestety mają już nieczynny, więc troszkę gorąco mi w ciuchach motocyklowych w środku. Na szczęście kelnerki czytają chyba w moich myślach, bo otwierają okno, przyjemny wiaterek owiewa moją lekko spoconą, grzejącą bieliznę Bruebeck. Dostaję startery i „akcesoria”.



Ale ponieważ nie jestem bardzo głodny, wolę poczekać na główną atrakcję dnia (-:



Oj, coś mi tutaj nie tutaj, już od samego widoku kaczuszki. Jakoś tak mało sosu i szpitalnie czysto na talerzu. Z każdym kęsem potwierdza się, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Kaczka jest dziś troszkę niedopieczona, do tego mało tego ulubionego sosiku jest. Czekam, aż ktoś do mnie podejdzie zapytać czy wszystko jest ok.? Niestety nie doczekałem się, zjadłem, zapłaciłem rachunek, zostawiłem skromny napiwek, wyszedłem. Nikt mnie nie zapytał czy było smacznie. Pojadę tam raz jeszcze, ale gdy ta mierna jakość kaczuszki się powtórzy, trudno, skreślę ten lokal z mojej listy ulubionych miejsc.



Wracając postanowiłem jeszcze odwiedzić żubry w Pszczynie, acz niestety żadnego nie było na wybiegu przed lasem, a nie chciało mi się rozbierać z ciuchów i pójść na spacerek wzdłuż ogrodzenia. Zrobiłem zatem tylko kółeczko przed zagrodą i wróciłem na S1, goniąc w kierunku Katowic w dobrym tempie.

Przez myśl co prawda przeszły mi lody na rynku w Pszczynie, ale ponownie z lenistwa olałem temat. Dość szybko i to przy przepięknej pogodzie, dotarłem do stolicy Górnego Śląska. Wracałem już S1 aż do A4, więc była okazja pogonić troszkę autostradą, coś pięknego, choć wiatr mocno dawał się we znaki.



Jeszcze tylko tankowanie i już jestem w garażu.



Dobra, odpalam na chwilę TV bez głosu i tylko kątem oka widzę, że wyścig jeszcze trwa. Dobra, to posprzątam jeszcze, ściągnę pranie, tak by relacja się skończyła. Po kwadransie z browarem w ręku zasiadam przed TV i odpalam nagranie.

Dziwnie tak wygląda Rossi na ostatnim miejscu startowym. Jest co prawda mała iskierka nadziei, bo Crutchlow ma kłopoty z motocyklem i musi startować z pit lane, no jeden rywal mniej, zostało do pokonania już „tylko” 23. Wiadomo, jest 7 punktów różnicy między Vale a Lorenzo, więc Rossi musi się przebić na 2-gie miejsce, bo raczej nie ma co liczyć na to, że Marquez pokona rodaka przed własnymi kibicami.

Bądźmy szczerzy, Vale ma jakieś 25% na zdobycie tytułu, nie ma się więc co napalać. Przychodzi sms od kolegi „chu...e”. O fuck, czyli oglądał na żywo i znaczy to, że jednak Vale przegrał. Po co ja czytałem tego smsa?!?!?!?!? Teraz to już zupełnie na luzie siedzę na kanapie, dobra zobaczymy choć do którego miejsca Rossi się przebije. Stawiam na pozycję nr 4, chyba że któraś z Repsol Hond się wywróci, to może wtedy będzie 3-ci. Startują…

No cóż, mija niecała godzina, wygrywa Lorenzo, a Rossi dojeżdża na 4-tym miejscu, trudno. Lorenzo cieszy się jak głupi, rzadko się uśmiecha, więc to troszkę dziwnie wygląda. Fajny pokaz zrobili natomiast jego fani z 4 sobowtórami, ale to jedyne co było dziś fajne.

Dla mnie ważne, że Valentino pokazał kto jest prawdziwym mistrzem, przebił się przez całą stawkę i dojechał do mety 14 sekund za Lorenzo. Nie miał realnych szans na pokonanie Lorenzo, ale gdyby Marquez grał fair, to kto wie? No właśnie, to co pokazał Marquez w tym wyścigu, pokazało że jechał nie dla siebie czy dla Hondy, jechał dla Lorenzo, koniec kropka. Jedyny, który w tej całej zabawie zachował się jak 100% sportowiec to zawodnik z numerem 26, czyli filigranowy Dani Pedrosa. Jechał na maxa, doszedł pod koniec wyścigu do pierwszej dwójki i widząc, że Marquez się wlecze za Lorenzo, wyprzedził go, bo chciał ten wyścig wygrać, tak jak to zrobił 2 tygodnie temu w Malezji. I co zrobił wtedy Marquez? Wszyscy to widzieli, więc nie ma co komentować..

W roku 2015 Mistrzami Świata Grand Prix zostali: Jorge Lorenzo (Moto GP), Johann Zarco (Moto 2) i Danny Kent (Moto 3). Kent jest pierwszym od 38 lat Brytyjczykiem, który zdobył koronę mistrza w cyklu Grand Prix. Co prawda w tym roku również inny Brytyjczyk Jonathan Rea został Mistrzem Świata World Superbike, ale ponoć Grand Prix jest bardziej prestiżowe, niż WSBK. Pewnie tak też jest, bo czasem aż smutno patrzyć jak motocykliści na superbikach ścigają się nie rzadko przy prawie pustych trybunach, podczas gdy w Walencji było tylko w tę niedzielę ponad 100.000 ludzi.

Ale gdyby tak nagle Rossi zdecydował się przenieść z Moto GP do WSBK, śmiem zaryzykować stwierdzenie, że z trybun Grand Prix zniknęłaby ½ kibiców i kupowaliby bilety właśnie na WSBK. Osobiście byłem już 3 razy na WSBK - bodajże w Brnie i Assen - oraz 1 raz na Moto GP na Sachsenringu. Atmosfera jest podobna, ceny też, wyścig, grzmoty motocykli również.

Pewnie gdyby w stawce był Polak, byłyby dużo większe emocje, tak jak to było z F1 od 2006 roku, gdy na Hungaroringu zadebiutował Kubica. Oj pamiętam to dokładnie, jak mój 3-letni synek krzyczał wtedy jak szalony na prostej startowej "Robert Kubica to nasza duma kibica!". To były czasy..

A ja? No cóż, dalej będę kibicował Valentino! Może w 2016 uda mu się zdobyć 10-ty tytuł? Zobaczymy co przyniesie nowa elektronika jednakowa dla wszystkich teamów oraz – co chyba najważniejsze – jak kto się odnajdzie na oponach Michelin?

#ForzaVale

PS.
Jeśli ktoś jest zorientowany w buddyźmie choć trochę, to wie, co to jest karma. Ciekawe czy JL99 też wie? ()-: