sobota, 23 lipca 2016

pożegnalne szkolenie z Januszem?

Każdy sezon motocyklowy zaczynam zawsze od szkoły jazdy, tym razem nie mogło zatem być inaczej. Od dłuższego czasu śledziłem wolne terminy na Torze Jastrząb, bo tu teraz Janusz organizuje szkolenia. Jakoś nie udało mi się wstrzelić w dogodny termin i dopiero na koniec lipca spasował mi wolny weekend (-:


To będzie również debiut w dłuższej trasie mojego nowego customowego kasku Shoei GT-Air Pearl Jam..


Szkolenie zaczyna się w sobotę rano, z domu mam na tor prawie 300 km, zatem zrobiłem sobie rezerwację w hotelu za Skarżyskiem Kamienną i pojechałem już w piątek po pracy. Pogoda idealna, jakieś 21-22 stopnie, słońce za chmurami, cudnie. Spakowałem się w centralkę, bo to przecież tylko weekend.

Niezawodny Google Maps poprowadził mnie bocznymi drogami już od samego domu, bo na Roździeńskiego jak zwykle po południu mega korek.

Coś strasznego, niby są po 3 pasy w każdą stronę, ale ludziska jeżdżą jak barany. Starczy, że jeden przyhamuje, już mu ktoś parkuje w tyłek, stłuczka i wszyscy stoją. Ciekawe jest najbardziej zjawisko tzw. "A-paczy", czyli tych co jadą w drugą stronę i choć mają 3 wolne pasy, muszą koło wypadku zwolnić i koniecznie pooglądać, co to się stało na przeciwległym pasie ruchu? I to przy dużym natężeniu popołudniowego ruchu powoduje korki również na drugiej nitce drogi, dramat! Generalnie jak coś się na Roździeńskiego stanie, wszystko stoi w obie strony zawsze!


Potem do Zawiercia też mnie Google prowadził jakimiś bocznymi drogami, tak że momentami czułem się jak w górach, bo były mega ostre serpentyny (-; Pierwszy raz tędy jechałem, ale widząc parkujących na poboczach licznych bajkerów, domyślam się, że to ulubione winkle lokalsów, kręcących się wokół komina. Ja takiego motocyklizmu nie uprawiam i nie rozumiem.

Kolega z Sosnowca też mnie tak kiedyś z domu wyciągnął. "Choć, idziemy polatać po winklach" mówił. O super, lecę! Dojechaliśmy Gierkówką do zjazdu na Pyrzowice i jego "winkle" to było jeżdżenie w kółko po tutejszych ślimakach )-: No porażka! Ale oj nie, nie byliśmy sami, było kilkunastu takich bajkerów, głównie na CBR 1000 i innych tego typu plastikach, którzy spędzali popołudnie, szorując kolanami po asfalcie, jeżdżąc z jednego ślimaka na drugi... Bez komentarza.. To była moja ostatnia przejażdżka z tym kolegą (-;

Poźnym wieczorem docieram do Hotelu Oleńka, którego nie będę polecał, gdyż trącił już lekko myszką. Za to obsługa była bardzo miła i mocno wydekoltowana (-;

Gdy parkuję Zygzaka pod hotelem, pojawia się biały Versys. Próbuję zawiązać z jego kierownikiem kontakt, ale znika mi z oczu, gdy ja melduję się w recepcji. Ale tak jak zakładałem, spotkamy się jutro na torze.

Pokój jest taki sobie, duże łóżko, ale ledwo znajduję miejsce by zrobić pompki. Jak zwykle kupuję zimne piffko i jest git. Przed snem udałem się jeszcze na basen, acz jego rozmiar był mikroskopijny (-; Trzeba się dobrze wyspać, aby mieć siły na cały dzień ćwiczeń. Dobranoc... 

Rano szybkie śniadanie serwowane znowu przez te same wydekoltowane kelnerki (-; Najbardziej chce mi się śmiać z blondynki, która tuż za barem robi jeszcze na szybko makijaż, podczas gdy goście już jedzą jajecznicę. "Wróciłam późno z imprezy" mówi koleżance, to się biedactwo nie wyspało.

Dobra, poranny shower i jadę na tor, mam do niego jakieś 15 minut z hotelu. Po drodze kupuję jeszcze na BP kanapki, napoje i coś słodkiego. Nie chcę robić powtórki sprzed roku i na obiad jeść paskudnych hot dogów.

Wpadam prawie punktualnie na tor


Tutaj parę słów o Torze Jastrząb. Zlokalizowany jest między Kielcami a Radomiem i jest po prostu super. Obiekt jest nowy, asfalt gładziutki, boksy ekstra, trybuna, pomieszczenia biurowe z klimatyzacją, no odlot. Sama nitka toru jest dość krótka i mocno pokręcona, ale górka jest super. Ciekawe ile ktoś $ zainwestował w ten obiekt? Podziwiam odwagę biznesową.

Jest sporo sprzętów


Zaczynamy jak zwykle od wykładu Janusza, znam go co prawda na pamięć, bo to chyba już 6-ty albo 7-my raz, ale słucham jakbym tu był 1-szy raz. Nie odzywam się również za bardzo, chcę zobaczyć co mają do powiedzenia inni bajkerzy.


O zgrozo, kolesia od tej Beemki S1000RR to bym odstrzelił, moto ma fajne, ale to, co koleś będzie potem robił na torze, to jakaś totalna pomyłka będzie.



Na szczęście w większości reszta uczestników jest ok, w tym wspomniany wcześniej biały Versys.


Zaczynamy standardowy zestaw ćwiczeń:

- rozgrzewka z ekwilibrystyką ma motocyklach,

- slalom,

- zawracanie przy minimalnej prędkości (tutaj jak zwykle przeginam i w pewnym momencie jadę już tak wolno, że tracę kontrolę nad motocyklem i Zygzak kładzie mi się łagodnie na prawy bok, całe szczęście, że miałem złożone lusterka, bo crash pad wziął na siebie cały ciężar motocykla i nie ma żadnych strat),

- obserwowanie pachołków w zakręcie,

- przeciwskręt (tutaj proszę Janusza o wyraźne wskazówki, bo nie jestem do końca fanem tej techniki i chcę się jej wreszcie dobrze nauczyć),

- hamowanie,

- hamowanie awaryjne z omijaniem przeszkody,

- hamowanie w zakręcie,

- jazdy na torze.


Janusz jak zawsze z dużym zaangażowaniem tłumaczy co i jak mamy robić.

A my grzecznie słuchamy (-;


Janusz zawsze pierwszy pokazuje kilka razy, jak poprawnie wykonać każde ćwiczenie. Tym razem ma nowy model Suzuki SV650 w ładnej czerwieni.


To my z nowu w pełni zaangażowani, obserwujemy mistrza (-:


Na koniec dnia jeździmy cały dzień po pięknym Torze Jastrząb


Najlepsza jest na górka z tyłu, zjeżdżając z której wpada się w zakręt 180 stopni, coś pięknego


Ćwiczymy w 3 grupach, podzieleni wg kategorii motocykli. Potem już w trakcie jazd po pętli toru jesteśmy już podzieleni tylko na 2 grupy


Więc co 15 minut jest chwila przerwy na wodę


Na koniec jeszcze rozdanie dyplomów, moje to mi już się w domu na ścianie nie mieszczą, no i w drogę do domu. Jeszcze nie wiem, że to chyba moje ostatnie spotkanie z Januszem, ale o tym za chwilę..


Przybijamy miśki, odpalam w słuchawkach nieodzownego Yanosika i w drogę do domu. Biorę kierunek na Radom, potem przez Sochaczew już prosto na A2 i do domku.

Gdy tak mknę autostradą, nachodzą mnie różne myśli i rozterki.

Przypominam sobie tych naburmuszonych kolesi, którzy pomimo próśb Janusza, wariowali jak dzicy na swoich sprzętach, co chwilę robili willi albo stoppy, wyprzedzali na torze w niebezpiecznych miejscach, budząc strach u początkujących, bo może nie wspominałem wcześniej, ale to właśnie było szkolenie 1-go stopnia, dla tych co zaczynają przygodę z motocyklami.

Albo tych co poprzywozili swoje sprzęty na popołudniowe jazdy swobodne, buraki co po niektórzy tacy, że szkoda ich było zagadywać. Co drugie słowo to k...w i gadali tylko o tym, ile wódki kupić na wieczór itd. Jakoś to nie moje klimaty, no ale niestety i tacy ludzie jeżdżą na motocyklach. Oczywiście znaczące grono nas bajkerów jest ok, ale coraz więcej wydaje mi się jest pośród nas palantów, którzy grubością portfela, a nie miłością do motocykli, weszli w to środowisko.

Na A2 oczywiście mega wymysł GDDKA, czyli bramki. Trzeba się zatrzymać, ściągać rękawice, szukać portfela, potem znowu się ubierać, porażka.

Po chwili zjeżdżam na tankowanie, więc znowu się muszę rozbierać ze wszystkiego i mam dylemat, co potem na siebie ubrać, bo pogoda jakaś taka niewyraźna się robi?

Gdy wreszcie wracam na autostradę, myśli kłębią mi się w głowie jak oszalałe. Momentami żałuję, że nie jestem jak ten konik polny, którego jedynym zmartwieniem jest coś zjeść i wyruchać jakąś pasikonikową lady (-;



I znowu kolejne bramki na A2, więc ponownie ten sam schemat, rozbieranie się i za chwilę ubieranie, a mnie się już po prostu nie chce!

Tak, po 10 latach śmigania motocyklem po całej Europie, teraz mi się już nie chce. Podejmuję decyzję, że po powrocie do domu, kończę z tym hobby i wystawię Zygzaka na sprzedaż.

Późnym popołudniem jestem w domku (-:


Moje Kochanie nie wierzy w to, że podjąłem decyzję o sprzedaży motocykla.

Ale ja chcę teraz być jak ten zielony pasikonik..



piątek, 22 lipca 2016

custom painted Pearl Jam's Shoei GT-Air

Few weeks ago I wanted to change my helmet, so I got the idea to made it custom painted just for me.

This is the result (right):


Left:


I was so excited when I unboxed it, my hands were shaking. But finally, result is just amazing, what do you think?


It as a little like Head & Shoulders 2in1 (-;


I was able to mix my 2 loves..... motorbikes & Pearl Jam (-:


So this is the high time to test it on the road on the way to JC Motorbike School


C U 2morrow at Tor Jastrzab..

sobota, 2 lipca 2016

2w1….. czyli obiadek w Kocierzu połączony z testem kasku Schuberth C3

Weekend był tym razem ciężki do zaplanowania.

Na samym początku była propozycja szybkich wakacji nad Bałtykiem. Napaliłem się jak dzika świnia, bo okazało się, że koleżanki z pracy biorą później urlop i mogę wyskoczyć na szybki tydzień w Mielnie. I już załatwiłem klucze do chawiry, już wszystko poplanowaliśmy, gdy…… Bodyn zasugerował, aby sprawdzić prognozę pogody. No i tu, jakbym w mordę dostał! Za oknem + 36 °C i tak do końca tygodnia, a od weekendu..



No tak, Polskie morze! Kto widział by na półkuli północnej, kraj miał góry na południu a morze na północy, gdzie jest zawsze zimniej? No i dupa, urlop poszedł się walić!

Myślałem więc, że pojadę na szkolenie do Janusza, ale termin wolny był tylko na piątek, a szkoda mi w tym roku urlopu na takie wyjazdy. Przesunąłem zatem szkolenie na ostatni weekend lipca.

3-cim pomysłem było podkręcenie ECU w moim Zygzaku u naszego forumowego eksperta, czyli Doktorskiego. Niestety Doktorski nie miał wolnej soboty.

Planem nr 4 była oczywiście…… Chorwacja! Co prawda na drogę pogoda była w kratkę, bo albo ponad 30-stopniowe upały albo ulewy z gradobiciem, ale co mi tam, jestem twardziel. I już sobie poszukałem, że najładniej będzie w okolicach Zadaru, lampa przez cały weekend, no pięknie….



Gdy przyszła refleksja…… finansowa. Otóż, po powrocie z USA moje konto wskazuje permanentny minus, i to minus już 5-cyfrowy, a jak przed 10-tym zejdzie kolejna karta kredytowa, to minus może się zrobić 6-cyfrowy! I tutaj rozsądek wziął górę, trzeba wymyślić plan B na weekend, bo szkoda wydawać tysiaka peelenów, szczególnie gdy tego tysiaka się nie ma!

No i tak oto, koniec końców, postanowiłem spędzić weekend z moim ukochanym….. telewizorem marki Blaupunkt ()-: To była zdecydowanie najtańsza opcja. Coby nie mieć wyrzutów sumienia, w piątek po pracy poszedłem jeszcze na siłownię, podciągnąć troszkę formę, i tak jak wieczorem zamknąłem za sobą drzwi wejściowe do mieszkania od środka, nie planowałem otwierać ich przed poniedziałkiem. W lodówce pizza z Biedronki, kilka owoców, ostatnie dwa Staroprameny i jedna Corona, dam radę!

Kurcze, nie dałem….

W sobotę, gdy tylko otworzyłem oczy bladym świtem, czyli gdzieś koło 11-tej, poczułem, że w domu jest mega gorąco, pomimo zasłoniętych rolet. Patrzę na termometr, a tam w domu + 29, a na dworze + 32 °C!!! Przez uchylone okna naiwania do domu taki żar, że można paść. Niestety mam okna na wschód, więc latem w domu do południa jest gorąco jak diabli. Na szczęście z drugiej strony, po południu mam dzięki temu cień i w mieszkaniu jest przyjemnie, podczas gdy sąsiedzi z drugiej strony bloku, po powrocie do domu z pracy, muszą chodzić w domu na golasa, bądź montować klimatyzację, nie da się po prostu wytrzymać. A jeszcze jak mieszkanie jest na rogu południowo – zachodnim, to jest dramat, żyć latem daje się dopiero gdy słońca zajdzie. Szybko więc pozamykałem okna i uchyliłem drzwi wejściowe, aż taki mega przyjemny chłód powiał z korytarza. Tak czy inaczej, koło 16-tej nie dałem już dłużej rady wytrzymać w domu i postanowiłem wybrać się na moto - obiadek do Kocierza.



Poubierałem się zatem w to co mam najcieńsze, czyli chłodzącą bieliznę Brubeck oraz tekstylia z wypiętymi wszystkimi membranami i podpinkami. A i tak, zanim wyszedłem z domu, byłem już mokry. Jakże zrobiło mi się przyjemnie, gdy wszedłem do zimnego garażu podziemnego, tutaj nawet w środku lata jest jakieś + 18, a zimą schodzi do + 14 °C. Ta upojna chwila trwała jednak tylko do momentu otworzenia bramy i wytoczenia się Zygzakiem na dwór…..kurcze ciepło uderzyło po pysku, jakby się dostało z baniaka. Wziąłem kurs na Orlen, by zatankować i jak zwykle sprawdzić ciśnienie w oponach.

I co? No i wyobraźcie sobie, że dopiero co w poniedziałek odebrałem motocykl z przeglądu 12.000 km - czyli tzw. „dużego” - za który w pieprzonym Kawasaki Delta Plus Chorzów zapłaciłem ponad 1.200 zł, a te debile nie sprawdzili nawet ciśnienia w oponach. Z przodu 2.5 atmosfery i z tyłu 2.7! Powinno być 2.9 w obu kołach, a po serwisie moto stało zaledwie 5 dni w garażu, więc nie mogło zejść aż tyle! Jak taki serwis może mieć autoryzację Kawasaki?!?! Dramat..

Wyjazd ten będzie także okazją do zrobienia testu kasku Schuberth C3, który pożyczył mi sąsiad, z racji na to, że mój Shoei jest w serwisie, tj. tak właściwie w salonie piękności bardziej. Schubertha pamiętam sprzed chyba 6 lat, gdy kupowałem Shoei Neotec. Wtedy pojechałem na krótkie 30-minutowe jazdy właśnie w C3 oraz Neotecu. I wtedy właśnie, choć do sklepu jechałem w celu zakupienia Schubertha, wyjechałem ze sklepu z Shoei. Niemcy przegrali wtedy z Japonią, zobaczymy jak będzie dziś? Muszę tu jednak zacząć od informacji, iż Schuberth jest troszkę na przegranej pozycji, gdyż egzemplarz sąsiada jest mocno wyeksploatowany. Gdy mi go dał, zacząłem więc od generalnego czyszczenia profesjonalną chemią do kasków.



Już w trakcie mycia wizjera, blenda i podbródek wypadały z zaczepów, co najlepiej świadczy o stopniu zużycia kasku. W moim starym Neotecu, nawet po 4 pełnych sezonach i zrobionych 80.000 km, nic takiego się nigdy nie stało. Więc albo Schuberth to szajs albo po prostu był eksploatowany mega drastycznie i to przez wiele, wiele lat. Tak czy inaczej, dziękuję sąsiad za pożyczkę!

Wybrałem się trasą przez 3 Górki na Bielsko, więc de facto cały czas 2-pasmówka, choć co chwilę światła i pełno radarów. W uszach zatem standardowo Yanosik i mega gaz od samego początku, choć ruch duży i trzeba mieć oczy dookoła głowy. Więcej jak 250 km/h nie dało rady lecieć, bo po pierwsze, co chwila jakaś puszka zmuszała mnie do hamowania. A po drugie nie czułem się w tym Schubercie komfortowo. O ile poziom hałasu jest jeszcze do zniesienia, to sam kask jest mega niepraktyczny. Wentylacja jest zerowa, co jest naprawdę dużym szokiem, gdyż C3 przez lata uchodziła za wzór kasków szczękowych i de facto dopiero pojawienie się te kilka lat temu Shoei Neoteca, zmusiło Niemców do obniżenia cen o jakiś tysiąc złotych, a później opracowania ulepszonego modelu C3 Pro.

Jak mówiłem ze względu na stopień zużycia, test Schubertha nie będzie w pełni obiektywny, ale kask po prostu wypadł fatalnie. Wentylacji po prostu brak, szybka zamykała się sama już przy niecałych 100 km/h i to z takim hukiem, że za 1-szym razem mało nie zszedłem na zawał, tak się wystraszyłem. No i do tego ta konstrukcja szybki, wymuszająca de facto jej obsługę dwoma rękami, no koszmar. Jedyne, co mogę powiedzieć dobrego o C3 to wyciszenie, tutaj widać, że kask jest zaawansowany technologicznie, duży plus za to.

Droga do Bielska poszła łatwo i w miarę bez większych problemów. Tam postanowiłem zjechać z drogi ekspresowej (obwodnicy) i pojechać do Kocierza kręta trasą przez Międzybrodzie Żywieckie. Powiem szczerze, że spodziewałem się czegoś mocniejszego, większych serpentyn itd. Troszkę się zawiodłem, bo gdy zaczęło się robić już fajnie, droga się skończyła i byłem nad Jeziorem Żywieckim.

W Kocierzu jak zwykle sporo ludzi w aquaparku i na weselu. Za to na tarasie restauracji prawie nikogo, no 17-ta to już troszkę późno jak na obiad. Wybieram przyjemny stolik w cieniu i zamawiam podwójną zimną Pepsi i pstrąga z purée. Jest tak gorąco, że w końcu ściągam buty, nikt obok mnie nie siedzi, więc chyba nie przesadziłem (-; Obok ludzie zjeżdżają na tyrolce, jacyś Japończycy walą setki zdjęć. Ogólnie bardzo przyjemnie.



Na pstrąga czekałem bardzo długo, ale było warto. Pyszny był, do tego miał jakąś taką dziwną przyprawę, której nie jestem w stanie zidentyfikować. Pychotka, aj jak ja bym się do tego późnego obiadku napił zimnego piwka, choćby malutkiego. Ale nie, nie piję gdy jeżdżę na moto, zbyt duże ryzyko. I nie chodzi mi tu o to, że mnie pały złapią i dostanę mandat, chodzi o ten ułamek sekundy, o który refleks byłby spowolniony przez piwko, nie warto ryzykować zdrowia i życia. Zresztą nawet jak autem jeżdżę, to co najwyżej pozwolę sobie na małe piwko do obiadu i to najlepiej bezalkoholowe, nic więcej. Za dużo syfu widziałem już na drogach.

Wracając do spraw przyjemnych, obiadek był pychotka. Umyłem sobie szybkę w kasku i dosiadłem ponownie swojej bestii, pozdrawiając kolegę z małego Bandita zaparkowanego obok. Tym razem wracałem już nowym kawałkiem DK69 od samego Żywca. Piękna, nowa i szeroka, dwupasmowa droga ekspresowa znacznie przyspiesza powrót z Beskidu Żywieckiego do domu. Są na niej nawet dość fajne zakręty, więc można ładnie schodzić na kolano z prędkościami grubo 3-cyfrowymi. Niestety ja tuż po ruszeniu dogoniłem srebrną Kię z kogutami, więc musiałem grzecznie jechać 120 km/h, dopóki psiarnia nie zniknęła z lusterek. Szkoda, że taka piękna droga nie jest aż do samych Katowic, ale w Bielsku wpada się z powrotem na DK1, poprzecinaną światłami i napakowaną licznymi fotoradarami. Ruch spory, więc w domu byłem późno. Goniłem pogodę, bo widziałem jak w tle nad Katowice nadciągają gęste, czarne chmury.

Jeszcze w samym mieście jeden z kierowców puszek przetestował moje umiejętności ostrego hamowania w złożeniu. Na 3-pasmowym kawałku Murckowskiej poczułem się przez chwilę jak Marquez, któremu w zakręcie raz na ruski rok ucieknie za mocno tylne koło. Motocykl latał mi jak szalony, ale opanowałem sytuację, choć bariera na lewym pasie zbliżała się z prędkością światła. Nie mogłem być jednak zły na kierowcę puszki, bo to on jadąc środkowym pasem ma pierwszeństwo przede mną mknącym lewym pasem. Takie mamy przepisy i choć niewielu o tym nie wie, jadąc właśnie lewym pasem na 3-pasmowej drodze, trzeba być mega czujnym i obserwować ze szczególną uwagą tych, co jadą pasem środkowym, bo to oni mają pierwszeństwo i gdy wrzucą lewy migacz, obowiązkiem nas pędzących lewym pasem, jest wyhamować i ich wpuścić.

No, ale koniec, końców dotarłem cały i zdrowy do domku. Przed wjechaniem do garażu, zatankowałem jeszcze do pełna motocykl, no bo przecież na jutro jestem umówiony na śmiganie z Panem Ciżukiem. No tak, krótki wypad do Kocierza i 120 zł mniej w portfelu (-;

A nazajutrz? No cóż, jak to często z Panem Ciżukiem bywa, nawet nie zadzwonił, więc całą niedzielę znowu spędziłem w towarzystwie tv oraz……. kilku pudełek lodów.



Ale żalu nie było, bo w nocy mocno grzmiało, a praktycznie przez całą niedzielę co chwila padał jakiś delikatny deszczyk.

Jutro znowu do roboty (-: