sobota, 11 lipca 2015

na co idą nasze podatki... czyli dlaczego nie lubię polityków, policji i niedzielnych kierowców?

To miał być jak zwykle standardowy wpis turystyczny, ale wydarzenia tych 2 dni, szczególnie niedziela wieczór, nakłoniły mnie do odrobiny refleksji w stylu mojego ulubionego blogera Szanownego Kolegi Left4dead. Ale zacznijmy od miłych chwil.

Ci, którzy czytują mojego bloga na bieżąco, a wczoraj przekonałem się o tym osobiście – pozdrowienia dla Witka z 3miasta – wiedzą, iż każdy sezon motocyklowy zaczynam od szkoły jazdy. Nieważne, że mam prawo jazdy kat. A od 25 lat i zrobiłem już jakieś 120.000 km po całej Europie moimi 5 motocyklami. Z naszą pasją jest trochę jak z pracą snajpera, mylimy się niestety tylko raz. Dlatego aby minimalizować ryzyko, trzeba trenować mięśnie. I to dosłownie mięśnie! Bo to, czego uczą nas na kursach prawa jazdy, czy na różnego rodzaju filmach, poradnikach itp. to jest – przepraszam za słownictwo – o dupę roszczaść! Nie da się nauczyć jazdy na motocyklu oglądając film na YouTube czy słuchając porad doświadczonych kolegów. To trzeba przećwiczyć na żywym organizmie, czyli trzeba swoim motocyklem pojechać na szkołę jazdy i w bezpiecznych warunkach, pod nadzorem instruktorów, zakumać o co kaman?

Przez 9 lat jeździłem Suzuki i było ekstra, bo ta marka bardzo dba o swoich klientów, proponując m.in. właśnie ich własną szkołę jazdy, gdzie za śmieszne 150 zł (czyli niecałe 2 baki paliwa) uczą co i jak. Ale teraz mam Kawasaki i nikt mnie nie wpuści na szkolenie do Suzuki, pomimo iż byłem tam 6 razy.

Ale...

No właśnie, ale nie byłbym sobą, gdybym czegoś nie wymyślił. No i sobie tak wpadłem na pomysł, iż zapiszę się mimo wszystko, wypożyczę z jednego z salonów Suzuki jakiś sprzęt na weekend i będzie git. No i wszystko było by fajnie, gdyby nie to, że pracownik jednego z ASO Suzuki – nie będę wymieniał nazwy czy miasta, bo to wstyd co zrobili – zrobił mnie na szaro i zarezerwował mi motocykl, którego nie miał (-: Dobre, co? Jak ludzie potrafią sobie w kulki pograć. W czerwcu ten koleś odszedł z pracy i pomimo, iż na @ miałem potwierdzenie rezerwacji, salon z przykrością stwierdził iż nie może mi wypożyczyć motocykla, którego nie mają. Zaproponowali mi w zamian Intrudera, pytanie tylko co mi da szkoła jazdy cruiserem, skoro na co dzień jeżdżę motocyklem sportowo – turystycznym, z większym naciskiem na sport oczywiście?

Drugą opcją było pożyczenie od kolegi – nomem omen, mojego szefa – jego pięknej Hayabusy, ale ten jakoś nie chciał przez weekend pojeździć sobie moim ZZR 1400. Dziwne, bo kiedyś mi ją już pożyczał i chyba zrobiłem nią więcej km niźli on sam (-; Ale wiadomo, gdyby przejechał się „Hayabusa Killerem”, musiałby udać się do salonu i nabyć 3-ci motocykl do swojej kolekcji, a w garażu chyba brakuje troszkę miejsca. Zostałem zatem na lodzie. Czyżby? No nie, przecież jestem sobą, to muszę coś wymyślić..

Spytałem więc Janusza – instruktora ze Szkoły Jazdy Suzuki – czy nie robi też szkoleń dla innych marek. I co? I okazało się że każdy może się zapisać na szkolenia JC GROUP. I w ten oto sposób w sobotnie popołudnie spakowałem Zygzaka i udałem się w kierunku Ułęża. To jakieś 350 km ode mnie, więc jak zwykle zaplanowałem sobie nocleg w okolicy, tak by w niedzielę rano stawić się pełnym sił na szkolenie i potem tego samego dnia wrócić jeszcze do domu. Wiadomo, w sezonie każdy dodatkowy dzień urlopu jest bezcenny, a ja przecież w tym roku byłem dopiero raz w Chorwacji )-: Trzeba oszczędzać ten urlop, jak Beduin wodę na pustyni. Tym razem wybór padł na Kryształowy Pałacyk w Kozienicach, bardzo fajne miejsce, polecam.

Pakować zacząłem się dopiero w sobotę koło południa, jakoś w piątek mi się nic nie chciało. Wciąż nie mam kufrów – choć powoli zbieram na nie oferty – więc muszę zmieścić się w tankbaga. Jadę tylko na 2 dni, więc chyba da się bez plecaka, co? Biorę 2 t-shirty, parę butów, dres, tyle. W ostatniej chwili dokładam ortalion, a nuż magicy od pogody znowu się pomylili i jednak pokropi?



No, to jeszcze tylko kontrola ciśnienia w oponach i można pędzić..



Ponieważ rok temu droga przez Jędrzejów i Kielce kosztowała mnie mandat ze śmietnika strażaków wiejskich – do dziś nie wiem w którym to było miejscu – decyduję się jechać jak najdalej na północ Gierkówką i odbiję na wschód dopiero gdzieś w okolicach Tomaszowa Mazowieckiego.



Jeszcze tylko tankowanie i mały obiadek „ze wspomaganiem” na Lotosie.



Czy gdy kupujecie używany samochód, zostawiacie wszystkie naklejki związane z hobby poprzedniego właściciela, które umieszcza się z reguły na tylnej klapie/zderzaku? No raczej nie! Gdy widzę zatem, że gość w czerwonym Mondeo ma z tyłu 4 – słownie „cztery” – naklejki z cyklu „motocykle są wszędzie”, „patrz w lusterka” itd. to na 99% można zakładać, ze jest również bikerem. „Pod latarnią najciemniej” czy jak? No bo skoro jadę sobie lewym pasem za tym oto Mondeo przez jakieś 3 minuty, podczas gdy prawy pas jest oczywiście wolny, to jak to interpretować? Nie wytrzymałem i w końcu wyprzedziłem kolesia prawym pasem. Może po prostu pożyczył auto jakiemuś burakowi (-;



Za Tomaszowem odbijam z Gierkówki na wschód. Zawsze myślałem, że nasz kraj dzieli się na 3 "zabory":
- Polska A = Warszawa,
- Polska B = na zachód od Wisły,
- Polska C = na wschód od Wisły.
Ale jadąc coraz bardziej na wschód, zastanawiam się czy ta granica między Polska B i C nie przesunęła się czasem z Wisły bardziej w lewo, właśnie na Gierkówkę. Co chwila mijam drewniane domy, ale nie takie nowoczesne, tylko stare rozlatujące się domki kryte papą. I większość z nich jest zamieszkana, domy się co prawda rozwalają, ale na podwórkach stoją Ople, Volkswageny i stare Beemki.



Na szczęście trafiają się też ładne, odnowione domki drewniane, nie wytrzymuję i w końcu zatrzymuję się aby zrobić kilka fotek.



Właściciel tego domku, widząc że robię foty, wypada na ulicę, spisuje moje nr rejestracyjne i pyta co ja robię? Mówię grzecznie, że w Katowicach takich domów już nie ma, więc robię zdjęcia na pamiątkę. Lecę dalej.



Jest sobota, dzień wesel. Wiadomo, w takim dniu za kierownicą siadają tzw. „niedzielni kierowcy”. Widać to tutaj na drogach, z 3 razy kolesie na wioskach wymuszają mi pierwszeństwo, niczego sobie nie robiąc z tego, że muszę się zatrzymać aby nie skasować ich wypasionych wiejskich bryk.



Około 20.oo wbijam do Kozienic




Ląduję w przemiłym Kryształowym Pałacyku.



Szybki prysznic i……….zimne piwko do kolacji.



Tuż obok hotelu znajduje się Jezioro Kozienickie i duży kamping.



W domkach dużo ludzi, wszędzie grillują, młodzież wali browary na molo.



Sam nabywam zimnego Stronga i delektuję się widokami



Niebo przepięknie odbija się w spokojnej tafli jeziora



No nie powiem, urokliwe miejsce, trzeba tu będzie kiedyś przyjechać na dłuższy weekend. Pamiętam sprzed roku, że we wiosce obok też było tak pięknie. Przyroda, woda, las…



Rano na śniadanko pyszna jajecznica i tuż po 9.oo melduję się na terenie Moto Parku w Ułężu.



Jest jakieś 30 maszyn, witam się ze wszystkimi



Są też zawodnicy z Mistrzostw Polski



Są namioty, karetka pogotowia itd.



Mój Zygzak prezentuje się całkiem okazale.



Po chwili podchodzi do mnie Witek i mówi „Ty musisz być Jogurt? Czytuję Twojego bloga i widziałem, że jedziesz do Ułęża. Gdy wjechał Zygzak, wiedziałem że to musisz być Ty”. Bardzo mi miło spotkać na żywo jednego z czytelników (-: Przez cały dzień wielokrotnie wymieniamy opinie nt. jazdy, motocykli, bezpieczeństwa itd. Podziwiam Witka, tak na oko z 60 lat, a przyjechał z Trójmiasta na Suzuki GSXR 600. No w duszy nastolatek. Tak trzymaj!

Czas zacząć zajęcia pod bacznym okiem Janusza



Po kilku latach JC GROUP prezentuje się już całkiem okazale



To startujemy



Zajęcia są podzielone na kilka wyjazdów w 3 grupach: motocykle wolniejsze, szybsze (w tym ja) no i zawodnicy.



Co sesja, zjeżdżamy i Janusz przypomina co i jak robimy nie tak. Koryguje nasze błędy, mówi na co zwrócić uwagę by zakręty pokochały nasze motocykle.



Po pierwszej rundzie obniżamy ciśnienie w oponach o 0,2 atmosfery, wiadomo w ciepłych oponach zawsze jest wyższe. W jednej z przerw kolega daje mi się przejechać tym ślicznym Kawasaki Z1000SX



Bardzo wygodny motocykl, jestem w szoku, bo myślałem zawsze że to coś jak mój stary Bandit, ale jest dużo wygodniejszy. Kierownica jest tak fajnie wyprofilowana do góry, że siedzi się prosto, prawie jak na rasowym turystyku. Oczywiście w porównaniu do Zygzaka jest mega wolny, choć niby ma 142 KM na zaledwie 231 kg suchej wagi. Ale wrażenie bardzo pozytywne, kiedyś mógłbym takiego mieć (-:

Jego dziewczyna przyjechała również na ślicznym zielonym Kawasaki ER6F



Dobiega 14.oo, czas zatem na „lunch”



Są to niestety 2 hot dogi na pobliskiej stacji Bliska (-;



Po południu dołącza grupa 6 bikerów - NIE TYLKO DZIEWCZYN - z którymi Janusz prowadzi już indywidualnie zajęcia 1-go stopnia:



Ćwiczymy tak aż do 18.oo, tak na oko jakieś 50 – 70 rundek po torze chyba zostało zaliczone. Raz nie zmieściłem się w zakręcie, ale to tylko raz. Odbyło się wyjątkowo bez żadnej gleby, szlifu itd. Generalnie objeżdżałem w swojej grupie wszystkich, z wyjątkiem kolegi z Lublina na Hondzie CBR 600, który to znowu mnie brał jak chciał w zakrętach. Jednak te ok. 150 kg mniej w wadze robiło swoje.



Jedynym "śladem" na Zygzaku jest starty od sfaltu prawy podnóżek, od takich właśnie zakrętów:



Czas w drogę do domu. Przybijamy piątki, misie itd. Widzimy się za rok! Po drodze ponownie podziwiam architekturę Polski C, drewniane domy, kościoły, cmentarze..



Dopiero gdy przejeżdżam z powrotem most na Wiśle, zdaję sobie sprawę iż zapomniałem dopompować opony, robię się też powoli głodny, zatrzymuję się więc na tankowanie i kanapkę. Od razu pompuję brakujące ciśnienie by dobić do zalecanego przez Kawasaki 2,9 atmosfery. Niestety zaczyna kropić, musi zatem odbyć się debiut nowego ortalionu Oxford.



Droga do Częstochowy szła całkiem sprawnie, całkiem, bo niestety tuż przed świętym miastem coś się dzieje na Gierkówce.

Jakieś 30 km przed Częstochową wszyscy stoją na awaryjnych światłach, w słuchawkach Yanosik krzyczy „Wypadek, tysiąc metrów”. Zwalniam do dwójki i na awaryjnych mijam powoli auta stojące w korku na obu pasach, kilometr, dwa, trzy, o co chodzi? Widzę desperatów, którzy zawracają i poboczem jadą pod prąd, no póki to są osobówki to jeszcze ok. Ale o zgrozo, autokary zaczynają robić to samo, co się tutaj dzieje? Toczę się dalej, myślę że motocyklem jakoś się przebiję. Jadę na jedynce, robi się gorąco, a ja mam na sobie ortalion, czuję jak pot leci mi po plecach. Po jakiś 5 km auta już stoją nawet bez świateł, z wyłączonymi silnikami, ludzie powychodzili na drogę, a między nimi wariaci jadą pod prąd! Mam 41 lat, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem, coś jak sceny z Ucieczki z Nowego Jorku. Wreszcie dobijam do skrzyżowania z samolotem, każdy kto jeździ Gierkówką wie o którym mówię. Droga zamknięta na amen, karetki, strażacy, jeb…. policja, nie da się przecisnąć, muszę zawrócić.

No to wracam, znowu powoli na jedynce, na awaryjnych, mijam ludzi, zawracające auta, o co tutaj chodzi? Na 2 pasach, nagle robią się 4, a nawet 5 sznurów pojazdów. Osobówki, autokary, ludzie, do tego jeszcze ja, zaraz będzie kolejny wypadek. No po prostu Sajgon. I to żeby ludzie jeszcze jakoś się zgadali i jechali równo, że ci po lewej jadą na Piotrków, a ci po prawej – jak ja jeszcze 5 minut temu – na Częstochowę, w kierunku wypadku, mając nadzieję że się przecisną. Ale nie, każdy jedzie jak chce, ten do przodu, drugi do tyłu, autobus wali na czołówkę pod prąd, koszmar… Jakieś 20 minut zajęło mi przebicie się do poprzedzającego skrzyżowania.

I co? Myślicie, że stoi tu jakaś pała i kieruje ludzi na objazd? Nie, bo po co?! Lepiej zostawić ten cały bałagan kierowcom, a samemu chować się po krzakach z suszarkami. A starczyłoby postawić radiowóz i kierować cały ruch z Piotrkowa w lewo lub prawo, ale na tak genialny pomysł trzeba wpaść używając mózgu. A wiadomo, psom używanie mózgu do myślenia obcym zjawiskiem jest i basta!

Na tym skrzyżowaniu również dzieją się dantejskie sceny. W jednym miejscu bowiem spotykają się ci co jadą od Piotrkowa i nie wiedzą czy walić prosto, czy omijać ten burdel, szczególnie że na ich pasie pod prąd walą na nich te auta, które już zawróciły i wracają spod wypadku. Ci zaś chcą skręcać bądź w lewo, bądź w prawo, krzyżują im się drogi zatem z tymi, co poprawnie przyjechali od strony Piotrkowa, czy też z tymi co wschodnią nitką walą normalnie od Częstochowy na Piotrków. Do tego wszędzie pył i kurz, który wznoszą kolejne auta, starające się wjechać z bocznych dróg i przeciąć Gierkówkę. No klimat jak z Mad Maxa, takich rzeczy to nawet w TVN24 nie pokazują. Zjeżdżam na pobocze, by spojrzeć na telefon gdzie jestem i jak to wszystko objechać? Ściągam ortalion, bo już nie mogę z tego gorąca.

Ponieważ większość aut jedzie na zachód, ja decyduję się zaryzykować życie, przeciąć Gierkówkę na skos i wbijać do Częstochowy od wschodu, drogą nr 91, jeszcze nie wiem, że ciężko pożałuję tej decyzji.

Dlaczego? No bo, gdy wreszcie udało mi się tam przebić, to się okazuję iż cały wjazd od strony Radomska jest w remoncie i co chwilę i tak stoję w korku na jakiś światłach, dramat! Gdzieś przed 22.oo wbijam dopiero na Lukoil w Częstochowie. Prawie 1,5 godziny zajęło mi przejechanie 20 km!!! Jestem wnerwiony, głodny, spocony i generalnie mam już dość! Do tego znowu zaczyna kropić. Tankuję i znowu się przebieram.

Pani na Lukoil’u mówi, że ten wypadek to już ok. 19.oo musiał się zdarzyć, bo jej koleżanka dzwoniła, że wraca do domu wschodnią nitką Gierkówki, a cała zachodnia stoi do skrzyżowania w Mykanowie. Czyli pieprz……policja wiedziała o tym wypadku już co najmniej od godziny, a i tak żaden baran nie wpadł na pomysł postawienia radiowozu na wcześniejszej krzyżówce od strony Piotrkowa i skierowania ruchu na objazdy.

To na co idą pieniądze z naszych podatków, pytam się uprzejmie?? Gdzie idzie 75% naszej pensji brutto, którą pracodawca odprowadza na wszystkie instytucje państwowe??? Dlaczego aby zrobić sobie zęby, muszę płacić prywatnie po 300 zł za 1 plombę???? Skoro i tak, gdy potrzebna jest pomoc policji, ich nigdy nie ma!!!!!! Albo po pół roku śledztwa odpisują, że sprawcy przestępstwa nie wykryto?! Jak nie wykryto, skoro ja kolesia namierzyłem w 10 minut? Dlaczego w Norwegii pampersy są tańsze niż w Polsce, jeśli oni zarabiają 8 x więcej niż my?! Dlaczego, skoro dobrze zarabiam, ZUS wysyła mi informację że będę miał niecałe 700 zł emerytury, bo mój pracodawca nie odprowadza wszystkich składek? Dlaczego osoby na tym samym stanowisku co ja, to w Europie zarabiają kilka tysięcy € i do tego jeżdżą służbowym Audi A6, a prawdziwe życie to zaczynają dopiero na emeryturze, która też będzie wynosiła kilka tysięcy €, a nie 200 € jak moja?! Dlaczego w Polsce jest takie kures.......???? Co za pop........ kraj!!!!!!!!!!

Mega wk……… i zmęczony wbijam ok. 23:30 na kanapę przed tv. Przybijam piątkę z moim Prawdopodobnie Najlepszym Zielonym Kumplem Na Świecie…



Za rok i tak znowu się pojadę do Ułęża..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz