wtorek, 31 maja 2016

Kolejne nie-motocyklowe wakacje w krainie IHOP’a

31.05 – 13.06.2016
 
Postanowiłem zarazić miłością do USA moje dzieci.
 
Stąd powstał pomysł, abym poleciał z nimi do Nowego Jorku, objeździł w 2 tygodnie wschodnie wybrzeże, po czym oddał je w Chicago pod opiekę matki, z którą jeszcze przez kolejne 3 tygodnie zwiedzą część środkowo-zachodnią. Dzięki takiej koncepcji, dzieci są ponad miesiąc w Ameryce, fajnie, co? Oj jak ja bym tak chciał w wieku kilkunastu lat zwiedzać Amerykę (-:

Za to dokładnie w tym samym wieku z rodzicami zwiedziłem……… ZSRR, ha, pewnie nikt już nie pamięta, co to było? To była coś jak Unia Europejska, tylko kilka razy większa. Zwiedziłem wtedy obecną Rosję, Ukrainę, Gruzję i Abhazję. I właśnie podczas tej wycieczki 30 lat temu, dosiadałem wielu wypasionych motocykli, bo w Brześciu spotkaliśmy bajkerów z Niemiec.


Ale wracając do XXI wieku, właśnie wróciłem, a dzieci ciągle zwiedzają ten piękny kraj. Jest to blog motocyklowy, więc wspomnę tu tylko o kilu aspektach 2oo.

 

Generalnie zrobiliśmy po Stanach 2.500 mil (jakieś 4.000 km) i motocykli spotkaliśmy bardzo mało. W Nowym Jorku to może z 2 ścigacze widziałem, w Waszyngtonie moją ukochaną Ducati Multistradę Pikes Peak, trochę więcej tego było na drogach Pensylwanii, o dziwo większość bez kasków jeździła.

Ale pierwszym motocyklem, który sfotografowałem był dopiero ten zabytkowy Harley Electra Glide w kiczowatym muzeum tuż obok – nota bene wartej zwiedzenia jaskini – Shenanodah Caverns.









Potem w górach Appalachach biesiadowaliśmy nocą w motelu z kilkoma Japończykami na ścigaczach. Biesiadowali? No tak, oni pili piwko, a ja z dziećmi grałem w bilarda i lotki.
 
Najmłodsza z całej ekipy, czyli moja córka, ograła nas wszystkich jak amatorów!






Z gór pojechaliśmy wprost nad Niagarę, potem do Cleveland, Parku Narodowego Cuyahoga Valley, Columbus, Detroit i wreszcie dotarliśmy do Chicago. Tam oddałem dzieciaki pod opiekę ich mamie i zostało mi 1,5 dnia na samotne zwiedzenie kawałka Route 66 w Illinois.

Wcześniej jednak odwiedziłem „malutki” sklepik z motocyklami w Chicago. Wygooglowałem sobie i na zdjęciach było ok. Podjeżdżam pod salon, na zewnątrz pełno traków i Can Amów, wchodzę do środka, a tam jakieś 7-8 motocykli, trochę ubrań etc., o co chodzi? Miał to być wielki salon z motocyklami przecież? Podchodzi do mnie kolo i oczywiście „How RU? How can I help u?”. Ja na to, czy mają może jakiś Kawasaki ZX14R? Zobaczmy za zapleczu, mówi koleś. No i tu się wszystko wyjaśniło. Weszliśmy do hali, w której tak na oko stało z 1000 motocykli, od ścigaczy, prze turystyki, po choppery i Harleye, poezja dla oka!

Niestety, żadnego Zygzaka nie mieli, za to kilka sztuk Buzy – jak oni tutaj nazywają Suzuki Hayabusę – było. Mnie zaciekawiły jednak tylko 2 egzemplarze Ducati.

Jedna zwykła Multistrada.

No i druga w wersji Pikes Peak S!
Cena jednak nie była atrakcyjna )-:
















Z Chicago żegnałem się oczywiście jadąc od samego początku Route 66.


 
Rok temu w Kalifornie zaliczyłem ostatnie 100 mil tej Drogi Matki, tym razem zatem postanowiłem zwiedzić początkowe 100 mil w Illinois. Ten stan bardzo dba o dziedzictwo historyczne tej trasy, są piękne oznaczenia na każdym skrzyżowaniu, po drodze jest wiele atrakcji, przewodników, multimedialnych prezentacji. Stworzyli też stronę www.illinoisroute66.org

Każdy, kto zrobi sobie selfi, może wrzucić je do sieci z hasztagiem #myil66

Z każdym km Route 66 w Illinois zaskakuje.


W samym Chicago nie ma za bardzo nic ciekawego, może z wyjątkiem słynnej Lou Mitchell’s, która akurat z racji niedzieli była wcześniej zamknięta )-:
 

Potem jedzie się jakieś 40 minut przez nieciekawe dzielnice, mijając po drodze słynny Cook County Hospital, w którym Harrison Ford (dr Richard Kimble) pracował w thrillerze „Ścigany”. Następnie zjeżdżamy na chwilę na autostradę 55, by jakieś pół godziny później odbić na południe na drogę 53 w kierunku Juliet. Trzeba pilnować znaków, bo na każdym skrzyżowaniu jest ich sporo.
 
A wystarczy przegapić taki znak i już nie jedziemy Route 66, tylko jakąś inną „zwykłą” drogą, która tak naprawdę wygląda dokładnie tak samo (-;




Po drodze mijamy miejscowości, w których nie znajdziemy nawet wzmianki o dziedzictwie Route 66 lub stare atrakcje, które obwieszone są tabliczkami „closed”.


Ale co któraś wioska widać, że bardzo dba o tę historię i nie sposób się tutaj nudzić czy zgubić.


 







 



















 Co chwilę mija się sporo motocyklistów. Widać, że kult Route 66 jest mocno obecny w świadomości nas, bajkerów.
 
 
Większość sprzętów to oczywiście piękne Harleye.















 Ale zdarzają się też Beemki i inne turystyki.



Gdzieś po 2 godzinach jazdy zrobiłem sobie przerwę na lunch w motocyklowej knajpie PT’s w Wilmington.



Zjadłem ogromnego burgera, obejrzałem jednocześnie 5 sportów (wyścig F1, baseball, Nascar, Euro 2016 i mój ukochany NFL), każdy na innym tv oczywiście, pogadałem trochę z lokalnych spawaczem, który akurat też wpadł tutaj na lunch i pojechałem dalej..


Po drodze mijałem kolejnych bajkerów..


Jednym z miasteczek, które świetnie dbają o spuściznę Route 66 jest Gardner, gdzie dosłownie na każdym domu i kawałku asfaltu widać słynny znak.


Czym jest dziś Route 66? To zwykła 1-pasmowa droga, która leci z Chicago do Los Angeles, równolegle z autostradą i linią kolejową, momentami mocno dziurawa. Czasem trzeba zjechać na autostradę, bo nie ma już starej drogi, czasem jedziemy drogą a tuż obok jest ta stara, prawdziwa Route 66, która jest zamknięta dla ruchu, bądź przerobiona na ścieżki rowerowe, a my jedziemy równolegle.


Co chwila trafia się na takie zaułki, ale nie trzeba się nimi przejmować, bo są tak naprawdę zrobione specjalnie po to, aby można było na chwilę zjechać na tę prawdziwą Route 66 i cyknąć sobie tam fotkę.


Route 66 to chyba styl życia, jedziesz czasem godzinę i nie ma nic, by potem zatrzymywać się co chwilę i robić zdjęcia. Nie sposób w każdym fajnym punkcie napić się Dr’a Peppera, zatankować czy choć kupić magnes, jest tego po prostu za dużo.


Ale gdy dojedziemy do miejscowości Pontiac, to kopara z wrażenia opada.


Całe miasto jest przesiąknięte Drogą Matką.


 

De facto są nawet 2 drogi, gdyż w Pontiac Route 66 zmieniła kiedyś swój bieg i władze miasta wykorzystały ten fakt, aby poprowadzić dziś turystów przez praktycznie całe miasteczko, różnymi trasami.


Piękne miasteczko. Na wylocie trzeba uważać, by przypadkiem drogą 116 nie wyskoczyć na autostradę 55. Koło centrum handlowego trzeba na ogromnym skrzyżowaniu skręcić w lewo, wtedy nie miniemy kolejnych – już typowo motocyklowych – atrakcji Route 66 w postaci posterunku policji stanowej.


Kolejnym malowniczym miasteczkiem jest Normal


Gdzie przy okazji odwiedziłem swoją uczelnię, które jest tuż obok Route 66


W Bloomington uważajcie, bo można zgubić szlak i wylądować w szczerym polu. Niestety na jednym ze skrzyżowań biegnących nad autostradą 55 brak tabliczki ze strzałką w lewo i wyjeżdża się w nicości. Po 20 minutach jazdy bez żadnych znaków, zorientowałem się, że chyba się zgubiłem i zacząłem szukać Route 66 między akrami kukurydzy. Po chwili znalazłem Drogę Matkę i uznałem, że jest to dobry znak, aby skończyć tegoroczną przygodę właśnie w tym miejscu.


W tę stronę Route 66 jechałem 7 godzin, powrót Z Bloomington do Chicago już autostradą zajął mi niecałe 2 godziny. To chyba najlepiej pokazuje, ile czasu trzeba sobie zaplanować, jeśli chce się jechać Route 66 i zatrzymywać przy każdej fajnej atrakcji, jakieś 3-4 razy dłużej, niż normalnie.

Cała Route 66 liczy oficjalnie 2.448 mil (3.940 km), a ja przez 1 dzień przejechałem jakieś 140 mil, ale gdybym się nie spieszył na samolot, to bym jeszcze z max 2 godzinki mógł jechać, zatem teoretycznie jesteście w stanie zrobić dziennie ok. 180 mil powiedzmy. Daje to zatem 14 dni na całość drogi, czyli równe 2 tygodnie. I tak też mówią turyści, którzy przejechali już Drogę Matkę, że absolutne minimum to 2 tygodnie, ale wtedy jesteście na styk z czasem, żadnego luzu na awarię, imprezę czy po prostu dłuższe zwiedzanie. Dlatego najlepiej, szczególnie gdy podróżujecie motocyklem i częściej musicie tankować w porównaniu do samochodu, zarezerwować sobie na taką wycieczkę pełne 3 tygodnie. Wtedy z dużym luzem będziecie się mogli zatrzymać w pięknym miejscu jak długo Wam się spodoba, czy choćby wyspać się do woli po męczącym dniu.

Ja rankiem wstałem w hotelu w Chicago, zjadłem pożegnalnego naleśnika w IHOP’ie i wczesnym popołudniem leciałem już do Berlina..


Czy wrócę jeszcze do USA? Tak!

Czy wrócę na Route 66? Jasne, ale teraz chciałbym wreszcie przejechać całą!!

Czy wypożyczę znowu auto? Mam nadzieję, że nie!!! Mam nadzieję, że będzie mnie w końcu stać na 3-tygodniową wycieczkę na ognistym Harleyu (((-:

Have a good one..

czwartek, 5 maja 2016

Pierwsze wrażenia z jazdy Shoei GT-Air

Na wstępie proszę wszystkich hejterów, aby odpuścili sobie komentarze w stylu „Ty mózgu nie masz? Zapierd….ć 300 km/h?!”. Zamiast tego zapraszam Was na szkołę jazdy, gdzie nauczycie się, jaka jest różnica między wyszkolonym bikerem śmigającym z kosmicznymi prędkościami, mającym cały czas 100% panowania nad sprzętem, a amatorami ślepego zapierd….. tuż po zrobieniu prawka, bez rękawic i odpowiedniego ubioru, na łysych oponach etc. Gdy przejdziecie taką szkołę jazdy, wtedy możecie mnie hejtować!



Jakiś czas temu kolega z firmy chciał odkupić moje ciuchy, o czym już pisałem. Koniec końców, nic z tego nie wyszło, a efektem była m.in. decyzja o sprzedaży starego Shoei Neotec i kupnie nowego garnka. Neoteca miałem 4 lata, i to 4 pełne sezony, jakieś 80.000 km w nim nawinąłem na Bandicie i Zygzaku. Sprawdził się w mega upałach Chorwacji, deszczach Rumunii, czy chłodnej Skandynawii. Ogólnie oceniam Neoteca jako bardzo dobry kask szczękowy. Miał tylko jedną wadę, mianowicie czasem wypadał prawy zaczep szybki, nie wiedzieć dlaczego. Trzeba się było wtedy zatrzymać i wcisnąć go na miejsce, ale przez te 4 lata, to może stało się to z 20 razy, nie więcej. Generalnie dobry sprzęt, cichy, przewiewny. Aha, no właśnie, Neotec jest tak przewiewny, że zdecydowanie jest to kask bardziej na upały, niż zimę. W chłodnie dni jest w nim również chłodno. A hałas? Jakąś 1/3 tych 80.000 km przejeździłem po Europie w duecie z Ciżukiem, który ma Shoei XR1100. Mieliśmy te same interkomy Midland BT Next. Neotec jest z pewnością cichszym kaskiem od XR1100.

Tutaj pojawiło się pytanie co kupić? Z racji na posiadany obecnie motocykl, który nazywany jest często hyperbikiem, podjąłem decyzję, że po ok. 10 latach używania kasków szczękowych, ponownie wrócę do kasku pełnego. Długo się zastanawiałem jaki producent, model etc.

Przez pewien czas podniecałem się nowością Francuskiego Sharka w postaci modelu Skwal, czyli pierwszego seryjnego kasku z podświetleniem. Nota bene to jest chyba najlepsza reklama kasków, jaką widziałem (-: Shark to średnia półka, ale jeździ w nim np. Tom Sykes, którego bardzo lubię. Niestety ostatnio na Sharka przesiadł się Jorge Lorenzo, którego znowu bardzo nie lubię, ale to nie ma znaczenia. Ostatecznie Skwala prawie kupiłem, prawie bo w końcu nie kupiłem. Dlaczego nie? Ano ponieważ podświetlenie jest jak na razie tylko w kolorze zielonym, co - wg mnie oczywiście – może być mylące dla kierowców, którzy będą jechać nocą za mną. No bo de facto, tylne ledy powinny być czerwone. I gdyby były czerwone, to bym kupił Skwala. Jeśli ktoś z Was drodzy czytelnicy jest posiadaczem Skwala, proszę na dole o opinie jak się sprawdzają te ledy?

Jestem ogromnym kibicem Valentino Rossiego, więc jakby z automatu powinienem kupić któryś z sygnowanych przez Vale modeli AGV. Ale dobry kask AGV z logo 46 kosztuje ok. 4.000 – 5.000 zł, a to sporo za dużo jak na włoski garnek. Co jak co, ale wg mnie kask jest najważniejszym elementem ubioru motocyklisty i nie można na nim oszczędzać, czy kupować byle czego. Inne ciuchy to jak najbardziej, dlatego mam już kurtkę i rękawice Dainese z serii VR46. Ale kasku włoskiego za 5 koła to ja nie kupię. Miałem już kiedyś Nolana i dziękuję, nigdy więcej!

Pozostaje zatem wielka trójka: Shoei, Arai oraz Schuberth. Ale do mojego Neoteca dopiero co nabyłem nową szybę z pinlokiem, szkoda byłoby stracić 500 zł. Wystawiłem więc całość na allegro i olx i to kupujący mieli troszkę zdecydować w jakim kasku będę jeździł. Dlaczego? Ano, gdyby ktoś kupił i kask i moją nową niebieską szybkę, wtedy wybrałbym się na jazdy testowe i zobaczył co daje Schuberth SR2, tudzież Arai QV-Pro. Ale jeśli nikt nie kupi szyby, to zostanie mi nabycie Shoei GT-Air, gdyż szyba CNS-1 jest dedykowana właśnie do Neoteca i GT-Air. No i co? No i Neotec poszedł chyba do Rzeszowa jeśli dobrze pamiętam (dzięki za udaną transakcję), ale bez niebieskiej szybki. Zatem GT-Air…

Teraz padło sakramentalne pytanie, jaki kolor? Nowy czy używany? Nie chciałem ponownie jeździć w jednolitym kasku, więc szukałem różnych malowań. Najładniejszy GT-Air znalazłem w UK w malowaniu Suzuki Moto GP:



No cudny jest, ale……… no właśnie, ale ja Suzuki sprzedałem blisko 2 lata temu i teraz jestem fanem i właścicielem Kawasaki, szukam zatem dalej…

Drugie najładniejsze malowanie GT-Air to wg mnie Exposure TC-3



Ale.... no właśnie, zawsze jest jakieś "ale". Po pierwsze kosztuje jakiś +/- 1000 zł więcej, niż kask gładki, a po drugie jest tylko matowy. A jak ja będę wyglądał na świecącym, wręcz brokatowym motocyklu, z matowym kaskiem? I już miałem być na nie, gdy….

Gdy wpierw ktoś w Poznaniu wystawił na aukcji za ok. 400 zł GT Aira po niby jednym sezonie, kolor jakiś szary chyba. Zalicytowałem i podbiłem na 700 zł, aby było z głowy. Tylko po co mi szary kask zapytacie? Ano znalazłem firmy malujące aerografem kaski i umówiłem się z jedną na malowanie. Na szybko policzyłem, że jak dam 700 zł za kask i nawet 1.000 zł za malowanie, to będę miał za 1.700 zł piękny indywidualny kask, tylko dla mnie (-: Musicie mi wybaczyć te kalkulacje, ale z zawodu jestem kupcem i wszystko przeliczam, kalkuluję, negocjuję i tak bez końca ()-: Plan był prawie idealny. Prawie, bo ktoś mnie na ½ godziny przed końcem aukcji przelicytował! No kaman! Nie kumam ludzi, którzy siedzą w nocy i odczekują, aż aukcja się będzie kończyła i dopiero wtedy klikają. Mi się tak nie chce nocek zarywać. Mam nadzieję Kolego, który mnie tak „brutalnie” po nocy przelicytowałeś, że kask będzie Tobie zacnie służył (-:

Wracam więc do opcji nowego. Hmm, jest takie malowanie Exposure TC-10



Ale to niebieski jest tylko z prawej strony kasku, a lewa jest czerwona, a ja nic nie mam czerwonego w motocyklu. Jest też Brillant Yellow:



Tylko, że to nie jest to samo, co Yellow Fluo i nie będzie mi pasować do kufra i innych ciuchów )-:
I już byłem bliski załamania, gdy na allegro ktoś wystawił nowe GT-Airy po niecałe 1.500 zł, z gwarancją etc. No to jest przebój! Szybka decyzja, wymiana @ ze sprzedającą i kupiłem…….. koniec końców czarny połysk ((-;



Nie będę polecał tego sklepu, bo co prawda kask jest ok., ale obsługa była miła tylko do momentu, gdy wysłałem przelew. Potem to już dramat! Polecam Pani zaliczyć kurs obsługi po-sprzedażowej klientów!!!

Tak czy inaczej, jest słoneczny czwartek, odbieram z jakiegoś obskurnego sklepu spożywczego swój biały karton z niebieskim logo Shoei i pędzę do domu. Znowu jestem napalony jak dzika świnia, nic nie poradzę, kocham kupować i moment odpakowywania czegoś nowego jest dla mnie zawsze ekscytujący. Kask jest ok., montuję zatem nosek, swoją niebieską szybę i czym prędzej gonię do garażu.



I już siedzę na Zygzaku, pięknie pierdzącym z 2 ogromnych wydechów. Jest + 19 °C, co prawda słońce, ale za chmurkami.



Chyba ubrałem się troszkę zbyt optymistycznie jak na taką pogodę, szczególnie letnie rękawice okażą się za chwilkę za bardzo letnie (-; No właśnie, oprócz nowego kasku, testuję dziś również nowe rękawice Dainese Air Hero VR46:



Wiadomo, pierwsze kroki jak zwykle kieruję na Orlen, aby sprawdzić ciśnienie w oponach, znowu zeszło po 0,2 atmosfery, dziwne. Kurcze, to sprawdzanie ciśnienia w Zygzaku, to jest prawdziwa gimnastyka. Wszystko przez ogromne tarcze hamulcowe o średnicy 31 cm:



Na dłoń zostaje naprawdę niewiele miejsca. Kawasaki powinno wreszcie skopiować pomysł od BMW i robić boczne wentyle, bo niepotrzebnie się człowiek tylko męczy i denerwuje )-:

Dobra, ciśnienie ok., jak zwykle Yanosik w uszach i lecimy na A4. Od razu czuję, że GT-Air jest cichszy od Neoteca, nawet przy dużych prędkościach. To dobrze, bo to dobry znak! W mieście na światłach nie mogę się pozbyć odruchu otwierania szczęki (-; Lewa ręka ciągle szuka tego dingsa i szuka i dopiero po chwili do mnie dochodzi, że mam nowy, pełny kask, więc nie mam czego otwierać )-: No jedynie szybkę mogę sobie otworzyć, no i 3 wyloty powietrza, czyli podobnie jak w Neotecu. Daję na autostradę, już czuję że nowe rękawice, to są tak przewiewne, że zimno mi w dłonie przy tych 19 stopniach. One są zdecydowanie ma Chorwackie upały, a nie na majowe przejażdżki na Śląsku. Za to rewelacyjnie trzyma się w nich kierownicę, są tak dopasowane, że instynktownie łapiesz każdy guzik, sterowanie komputerem itd. Dobry zakup? To się okaże tak naprawdę w Chorwacji.

Dobra, 3 pasy, ruch w miarę mały, luzuję deflektor - by go nie urwał pęd powietrza - i daję w palnik. O matko!!!! Znowu się przekonuję za co kocham Kawasaki ZZR 1400. Ta moc jest obłędna, kilka szybkich zmian biegów i mknę magiczne 299 km/h po pustej autostradzie. Na wszelki wypadek i tak walę lewym pasem i z włączonym migaczem, by z daleka było mnie widać. No poezja, oczywiście dopóty, dopóki nie wystawię łba zza owiewek, wtedy pęd powietrza chce mi urwać moją – jak to pewnie hejterzy i tak zaraz skomentują – pustą łepetynę. Ale na pewno GT-Air znosi to dużo lepiej, niż Neotec. W starym kasku miałem wrażenie, jakby miało mi zaraz urwać głowę, musiałem się bardzo spinać, aby utrzymać się za kierownicą przy tych 299-ciu. GT-Air znosi to dzielnie i już tak mocno głową mi nie szarpie. Ale co ważniejsze, nie boję się, że mi się szczęka otworzy, bo to najbardziej nie dawało mi spokoju, jeżdżąc z takimi prędkościami w Neotecu.

Zatem jak na razie oceniam Shoei GT-Air na powiedzmy dobre 4 w skali szkolnej. Zobaczymy jak będzie się spisywał w długiej trasie. Wydaje mi się, że wywietrzniki są również ok, ale to zweryfikuje + 40 °C w Portugalii, przynajmniej takie są plany (-; Z pewnością tam również będę najbardziej tęsknił za otwieraną szczęką, która jednak daje dużo ochłody w 40-to stopniowych upałach. Zobaczymy.

W GT-Airze na pewno łatwiej jechało się z kosmiczną prędkością, dzięki właśnie temu spokojowi wewnętrznemu, że nic mi się nie otworzy, nie urwie. Może dlatego po raz pierwszy włączył mi się ten cholerny ogranicznik obrotów, zatem z pewnością było 299, przynajmniej wg komputera. Muszę to dziadostwo usunąć ((((-;

Na koniec jeszcze uwaga o rękawiczkach sygnowanych nazwiskiem 9-krotnego Mistrza Świata Moto GP. Po pierwsze trzeba za nie wywalić 350 – 400 zł, więc Vale za swoją markę kasuje jakieś 150 zł, bo inne rękawice dobrej marki można spokojnie kupić za 200 – 250 zł. Po drugie jednak widać, że projektowali je Włosi. Są śliczne, ale gdyby je projektowali np. Niemcy z Helda czy nawet Modeki, to nie zrobiliby rękawic z materiału, który non stop czepia się do rzepów. No jakaś porażka, przy każdym ich nakładaniu, zewnętrzna powierzchnia rękawicy skleja się z rzepem z kurtki lub nawet z tym z drugiej rękawicy. A kurtka też jest Dainese VR46, więc projektował ją ten sam makaroniarz! Szlag człowieka zatem trafia przy każdym ubieraniu się, ale co gorsza, myślę że po 1-2 sezonach rękawice będą całe poszarpane przez to czepianie się do rzepów i trzeba będzie kupić nowe. A może o to właśnie Włochom chodziło? Aby co roku kupować nowe? Przynajmniej dopóty, dopóki Valentino będzie największym magnesem marketingowym w sportach motocyklowych, a to już pewnie max 2-4 lata, nie więcej….

#ForzaVale