... czyli co wozimy ze sobą w kufrach, nie wiedząc o tym aż do powrotu?
Drugi weekend lipca spędziłem z dzieciakami. Ostatnie z nimi spotkanie przed ich wakacjami, potem zobaczymy się dopiero pod koniec sierpnia. Wiadomo, nawet nie miałem czasu aby zajrzeć do garażu...
Przyszedł jednak niedzielny wieczór, piękna pogoda i konsternacja, co tu teraz robić? Szybki look do neta, a tu niespodzianka, w poniedziałek w Pardubicach jest koncert ZZ Top. Wujek Google podpowiada, że to 320 km w jedną stronę, prognozy pogody optymistyczne. Ok. Kupuję bilet online i mam już plan na poniedziałkowy wieczór.

Po pracy, do garażu, jeszcze tankowanie po drodze, szybkie pakowanie. Fuck! Jestem dziś totalnie niezorganizowany. To do mnie niepodobne, powinienem był to wszytko zrobić w niedzielę wieczorem. A tu zegar tyka. Koncert niby od 20.oo, a już po 17.oo i ja ciągle w garażu. Ostatecznie wyjechałem kwadrans po 17, niedobrze, bo jadę z kuframi - aby się pod halą przebrać - zatem nie dam rady nadrobić tego w trasie. Trudno, najwyżej trochę się spóźnię. Ale najbardziej liczę na to, że ZZ Top zaczną później. Mam deja vu, bo kiedyś też tak na styk jechałem na ich koncert do Austrii i pamiętam jak dziś, że gdy wchodziłem na koncert, zaczynali już grać. Dobra, zobaczymy jak pójdzie droga.
Jadę. Bak pełny. Przed bramkami na A4 postanawiam, że jak będzie korek na Wrocław, to zawrócę i pojadę jednak A1 na południe. Na szczęście nie ma żadnego zatwardzenia, bramki idą płynnie. Cisnę, cisnę tę najtańszą w Polsce autostradą - nota bene każda płatna droga powinna tyle kosztować. Z Gliwic do Wrocłwia motocyklem za 162 km płacisz 8,10 zł. Dla porównania z Katowic do Krakowa za 51 km płaci się 9 zł!!! I do tego najczęściej ta najstarsza Polska płatna 'autostrada' jest ciągle remontowana. Skandal! Dobra, ale to nie blog polityczny...
Standardowo na A4 trafia się kilku rajdowców w TIR'ach. Koleś prawym pasem 89 km/h, drugi lewym pasem 90 km/h. Normalnie to to olewam i spokojnie czekam aż po 5 minutach się wreszcie wyprzedzą. Ale dziś spieszę się na spotkanie z 'brodaczami'. Zatem nic tylko daję w takim przypadku na pas awaryjny i zostawiam Panów rajdowców z tyłu. Po godzinie melduję się na bramkach zjazdowych k. Prądów. Całe szczęście, że nie jadę w drugą stronę, bo jest jakaś mega awaria bramek wjazdowych. Drogi od strony Nysy i od Opola totalnie zakorkowane, rondo też. Na szczęście jadę jednośladem i przeciskam się w kierunku Niemodlina.
DK46 z Opola do Kłodzka znam na pamięć, każdą dziurę, każdy zakręt, każdy radar. To właśnie na tej drodze, tuż za Jeziorem Nyskim lata temu zaliczyłem szlifa na V-Stromie. Tędy jeździłem kiedyś codziennie do pracy i to właśnie jest również jedna z naszych ulubionych trasówek z Ciżukiem na weekendy, nosząca imię 'kawa w Otmuchowie'. Nota bene, jak ktoś nie zna Otmuchowa, a lubi kwiaty, to polecam coroczną imprezę "Lato Kwiatów". Warto raz w życiu na to przyjechać. Warto też odwiedzić tutejszy zamek, póki się jeszcze nie rozleciał (-;
Tym razem jednak omijam te urokliwe miasteczko i tnę dalej. To bardzo fajna trasa, za Paczkowem jest mega dluga prosta, można poszaleć bo ruch tu jest raczej znikomy. Za Złotym Stokiem..... aha Złoty Stok, oj tu muszę mentalnie przystanąć i polecić Wam wizytę w parku linowym i kopalni złota.
Gdzie to ja byłem? Aha, za Złoty Stokiem. Zaczyna się tam urokliwa i bardzo kręta droga przez lasy aż do Kłodzka. Super trasa na moto. Gdy będziecie jechać pierwszy raz, to spokojnie, bo trzeba nauczyć się tych wszystkich zakrętów, a są takie które się b.zacieśniają i potrafią zaskoczyć. Ja jednak jadę tędy już n-ty raz, jest sucho i ciepło, Dunlopy trzymają wyśmienicie, kładę się w łukach na maksa. Tuż przed Kłodzkiem jest stromy zjazd do miasta, przed którym stoi znak aby uważać na hamulce. Nigdy się nad tym dłużej nie zastanawiałem, bo Bandzior ma dobre i skuteczne hamulce. Ale dziś było przede mną kilka TIR'ów, które wjeżdżając powoli do miasta wyprzedzałem. O zgrozo, jak ich hamulce śmierdziały i jak się z nich kopciło. Faktycznie w takim kilkudziesięciotonowym kolosie, to hamulce lekko nie mają.
W Kłodzku wpada się już na trasę z Wrocławia i tnie na południe aż do granicy. Oj tutaj to są dopiero winkle. Momentami po 2 pasy w jedna stronę, ale to dla tych co lecą od strony Czech bardziej. Tu można dopiero kłaść się w zakrętach, bo jest w miarę szeroko. Przed 20.oo wbijam na granicę.
Zawsze w Kudowej tankuję na Statoilu, ale tym razem - nie wiedzieć czemu - postanawiam dać szansę Orlenowi, który stoi już dosłownie na samej granicy. I to był pierwszy i ostatni raz, gdy zdradziłem Statoil dla tego Orlena. Brak toalety! Muszę zatem kask umyć wodą mineralną. Sama stacja mikrusieńka, klient obija się o drugiego klienta. I na dodatek trafiam na gościa w trakcie szkolenia. Niby obsłużył mnie płynnie, ale... no właśnie, po 3 minutach wybiega za mną inny koleś, że muszę wrócić, bo tamten nie skasował mi paliwa, tylko jedzenie. Fuck! Dlaczego zawsze mnie to musi spotykać?
Wbijam do Pepikowa. Od razu doklejam się do lokalsa na Ducati Monsterze, ale jest za wolny, zatem po kilku wioskach zostawiam go za sobą. Fajnie jeździć po kraju naszych południowych sąsiadów. Jazda tu jest jak zwykle b.płynna, większość kierowców b.uprzejma i prawie zjeżdżają do rowu by zrobić miejsce motocykliście.
Za to lubię Czechów, po raz trzeci oczywiście (-; Bo jak wiadomo, ten pierwszy raz, to lubię ich za najlepsze na świecie piwo. A drugi raz za Pragę, najpiękniejsze miasto w Europie.
Do Pardubic wpadam jakiś kwadrans przed 21. Wszyscy znają te miasto dzięki słynnej Wielkiej Pardubickiej, końskiej mordędze. A tu się okazuje, że koncert jest w hali wielokrotnego Mistrza Czech w hokeju. Wszędzie wiszą jakieś koszulki i puchary HC Pardubice.
Na szczęście brodziarze jeszcze nie grają, jest czas na odświeżającą toaletę i lodowatego Monstera. Tak, tak, w Czechach Red Bull nie istnieje, to jest kraina Monster Energy. Dla mnie to git, nie toleruję Red Bulla. Wchodzę na halę i co? Jak zwykle na rockowym koncercie w Czechach jest full. Płyta nabita, sektory pełne. To jest fascynujące jak Peipiki kochają metal. I to im starszy, tym bardziej. Przecież rok temu pojechałem bez biletu na koncert Manowar i odszedłem spod hali z kwitkiem. Wtedy Manowar miał 3 koncerty w Czechach, wszystkie wyprzedane. Od tamtej pory nigdy nie jadę tu na koncert bez biletu. Nigdy nie wiadomo...
ZZ Top zaczęli punkt 21, a skończyli 22.20, licząc z bisem i 2 przerwami w międzyczasie ()-: Tak jest, panowie mają już 64 lata i 15 studyjnych albumów na koncie. W tym wieku 1,5-godzinny koncert to spory wysiłek. Ale show był spoko, może zabrakło mi tylko "Rough Boy", ale po prostu nie było żadnej ballady, non stop 'power', jeśli tak można powiedzieć o muzyce ZZ Top (-:
Bardzo za to podobały mi się obrazki wyświetlane na scenie. Też trójka, ale już nie brodaczy...

Przespałem wyjście, tak mnie zaskoczył ten koniec koncertu, więc zanim wyszedłem razem z całym tłumem, powpinałem wszystkie warstwy ciuchów i wyjechałem z Pardubic była już 23:00. Postanowiłem wracać inną drogą, przez Olomouc i potem od Ostravy A1 na północ.

Oczywiście nie byłbym sobą, gdyby po drodze nie spotkało mnie coś dziwnego. Ponownie dałem się ponieść mojemu niedowierzaniu co do zasięgu Bandziora i zjechałem na pierwszą stację za Olomoucem. To taki niefirmowy cpn po prawej za mostem. Gdy już podjeżdżałem, to miejsce wydało mi się znajome i to negatywnie znajome. No ale trudno, zjechałem, to idę tankować. Upewniłem się tylko, że jest naklejka Visa na drzwiach. Odpalam dystrybutor a tu cisza. Trąbię, widzi mnie obsługa. Nic. Znowu trąbię, nic. Po chwili podchodzi do mnie typowy Czeski metalowiec - dla nieznających tematu - długie włosy, sandały i skarpetkach oczywiście. Mówi, że muszę zrobić przedpłatę, by zatankować. Co to jest kurcze Francja czy co? Wbijam do środka, robię małą aferę sobowtórowi Dody (kasjerka) i po chwili mam odpalony dystrybutor. Tankuję, płacę, słucham tylko jeszcze tłumaczeń Dody, że to szef im każe robić przedpłaty, ubieram golf i spadam. Nigdy więcej tam nie zatankuję! Nigdy! 2 km dalej był Shell, potem jeszcze jedna stacja. Gdy będzie się Wam kończyło paliwo na autostradzie z Olomouca do Ostravy, to nie tankujcie na prywatnej stacji po prawej, poczekajcie 2 km i będzie Shell.
Dalsza droga do domu odbyła się już bez większych niespodzianek. Faktycznie tędy było szybciej, do garażu wjeżdżałem kilka minut po 02:00.
PS. Żeby było weselej, to większość drogi powrotnej jechałem z odpalonym grzaniem manetek, bo przecież zapomniałem z domu zimowych rękawic i pojechałem w letnich... No cóż, w garażu okazało się, że grube rękawice.... były cały czas w centralnym kufrze (-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz