...czyli dlaczego warto jechać 8 godzin, aby zamoczyć dupsko w Bałtyku?
Ostatnie tygodnie przyniosły nam w kraju pogodę zbliżoną bardziej do Chorwacji czy Hiszpanii, a nie kraju położonego nad Bałtykiem. Wielu Polaków jak zwykle marudziło, że strasznie gorąco, ale to typowe dla naszych krajan. Zimą narzekają na mróz i śnieg, chłodnym latem na deszcz, a w ciepłe lata na gorąco. Tacy już jesteśmy, w przeważającej niestety części populacji. Ja zawsze byłem 'inny od innych' (-:
Zobaczywszy zatem prognozę pogody na ostatnie 2 weekendy na przełomie lipca i sierpnia, mogła w mojej głowie urodzić się tylko jedna idea. Trzeba gdzieś śmigać. Ale z racji na sezon urlopowy, nie mogłem urwać się z firmy na kilka dni, zatem pozostała opcja szybkiego wypadu gdzieś w miarę blisko. Kurcze, tylko że w tym kraju blisko, w sensie km, nie jest równoznaczne z krótko, w sensie godzin jazdy. Miesiąc temu niecały tysiąc km do Chorwacji dałem radę zrobić w 8 godzin, ale ze Śląska nad Bałtyk połowę tamtego dystansu robi się w podobnym czasie. A co mi tam, przecież ja kocham kilometry za sterami Bandziora. Szybki telefon do kumpla z Koszalina czy jest w domu na weekend i lecimy.
Weekend nr 1
A ponieważ jak już się wybierałem z domu, to w drodze nad morze można przecież odwiedzić Łódź oraz Szczecin, tak powstała trasa:

Aby starczyło czasu, wziąłem sobie tylko wolny poniedziałek i jazda. Traska do Łodzi zleciała płynnie i bez większych niespodzianek, tylko okropnie gorąco było. Już na obrzeżach tego miasta włókniarzy troszkę korków, bo budują autostradę i obwodnicę. Trochę ponad 2 godzinki jazdy i popołudniem jestem na miejscu. Akurat Krzychu z rodzinką wrócili ze spaceru po zoo, tośmy od razu usiedli do stołu, na którym obok pysznej zupki z krewetek, od razu - jak to u Krzycha - pojawiła się jedna z licznych butelek whisky. Oj to będzie ciężki wieczór, jak zwykle w Łodzi (-; Tak koło 23.oo udaliśmy się jak zwykle na Piotrkowską, dość już mocno zrobieni. Lilka tym razem została w domu, oj chyba jej 6-ty zmysł wiedział, co się będzie działo. To był bowiem nasz najbardziej ekspresowy pobyt na Piotrkowskiej. Starczyły 4 drinki w jednej w licznych knajp, abyśmy przed 1.oo byli już z powrotem w domu. O powrocie taxi wolałbym jak najszybciej zapomnieć, wspomnę tylko iż po naszym wyjściu Pan Złotówa pilnie sprawdzał, czy tylna kanapa w jego Scenicu nie nosi znamion naszego pobytu, podobnych do tych jakie zostały na chodniku przy Piotrkowskiej. Koszmar, wszystkie krewetki otrzymały szansę na drugie 'życie' )-: Brrrrrrrrrrrr... Prysznic, 2KC i nyny...
Co ciekawe poranek - tj. wczesne południe bardziej - przywitał nas bez większego kaca i bólu głowy. To chyba zaleta nocnych cierpień z taksówki. Wielka jajecznica, kilka godzinki odpoczynku, 2KC, zimny prysznic i w drogę.
Jadąc jeszcze przez Łódź ciągle dumam, którą trasę wybrać? Nagle widzę drogowskaz Aleksandrów Łódzki/Konin, skręcam w lewo, pojadę sobie powoli zwykłymi drogami, dziś nie jestem w nastroju do pędzenia dwie paki autostradą. To był chyba nienajgorszy wybór, mijam zatłoczone termy w Uniejowie i dalej do Konina, idzie płynnie, przejeżdżam nad A2 i jadę dalej. Ponieważ jadę sobie 110 - 120 km/h pierwsze tankowanie wypada mi dopiero w Bydgoszczy. Taka trasa ma zaletę, że ruch nie jest aż tak wielki, jak pewnie by był między Poznaniem a Koszalinem, ale za to co nasze władze nastawiały fotoradarów po drodze to szok! Gdy rok temu w Szwecji mijałem po 2 fotoradary na wioskach, myślałem że Skandynwom lekko odbiło, ale to co się teraz dzieje u nas to jakaś porażka. 2 fotoradary na wiosce to już u nas powoli norma. Ale Biały Bór to już lekkie przegięcie, bo były 2 żółte foto z ITD oraz jeszcze słynny przenośny kosz straży miejskiej, dramat! Całe szczęście, że trzymałem się akurat za Focusem z CB, bo bym nie zauważył tego 'śmietnika'. Kraj debilizmu, zamiast budować drogi, stawiają radary. Ja rozumiem, gdyby była zrobiona nawet płatna autostrada, to wtedy na takich drogach lokalnych można nastawiać radarów, by sknery omijające płatne drogi płaciły za swoją brawurę, ale nie w sytuacji gdy nie ma autostrady, a DK jest główną arterią w drodze np. nad morze. Wszystko na opak.
Natomiast za Bobolicami, w miejscu gdzie DK20 łączy się z DK11, poczułem wielkie szczęście, iż jest niedziela a ja jadę nad morze, a nie znad morza. Od strony Koszalina korek do Bobolic miał bowiem tak na oko z 20-30 km. Auto za autem, parę godzin stania, dramat kierowców i pasażerów samochodów.
Wczesnym wieczorem wbijam do Koszalina. Szybki prysznic i zaczynam boski weekend... ciepły grill, zimne piwko, no poezja. Do tego troszkę bakania i jest odlot. Rano kurs na Mielno. Żar leje się z nieba, jest super! Zimne piwko w jedną rękę, łopatka do piasku w drugą i zabawa na maksa...ciekawe czy dokopiemy się do Australii?

Są ludzie, którzy mnie często pytają jak można jechać 10 godzin na weekend nad morzem? Chyba nie ma jednej, dobrej odpowiedzi. Tak po prostu mam, kocham każdy kilometr za sterami Bandziora, nie przeszkadza mi upał czy deszcz, korki itd. Gdy patrzę na ludzi, którzy cały weekend siedzą przed tv oglądając 1538-my odcinek "M jak miłość" - nie będę wymieniał nazwisk dla własnego bezpieczeństwa - to zadaję im dokładnie to samo pytanie. Jak można tak marnować czas, życie, cenne chwile które mamy? Nie mówię że sam nie siadam z piwem przed tv. Jasne że tak, ale po to by pooglądać jak Henry Cole na Travel Channel przemierza Świat na jednośladach, bądź by podziwiać jak kolesie w Moto GP slajderami łokciowymi orają po asfalcie, albo by po raz 49-ty wysłuchać Bogusia Lindę i jego epokowego "Nie chce mi się z Tobą gadać". Ale ludzie są różni, jedni kochają to, drudzy tamto. Trzeba to szanować.
W każdym bądź razie plażing był boski. Zjarałem się jak rak. Do tego zabawy z młodym w piasku powodowały, że czas zleciał nie wiadomo kiedy? Zrobił się wieczór, zgłodnieliśmy, to wiadomo na rybkę do smażalni. Pychotka. A wieczorem w domku znowu bania (-:
Nazajutrz miałem jechać do Szczecina, ale dopiero po południu. To co, znowu plażing. A że pogoda dopisywała, to tym razem na Bandziorze pojechałem sobie na bulwary nadmorskie.

Ludzi w tym Mielnie tłumy. A koszą na każdym kroku. Bilecik trzeba było kupić.

A na plaży? Totalny masakros of ludzios, ręcznik przy ręczniku, parawan na parawanie. Wszyscy się smażą, bo okropnie gorąco, a wisi czerwona flaga. Taki wiatr, że ratownicy zabronili kąpieli. Może i dobrze, ponoć tylko w ten weekend w Bałtyku utonęło 8 osób. A ludziska na plaży nie znają umiaru, bania, słońce i do wody..
Znajduję fajną miejscówkę obok 3 nastolatek. Smażyłem się chyba z 6 godzin, z czego ostatnie 2 już na stojąco, by coś mnie owiewało, tak byłem obstawiony parawanami. Dlaczego wspomniałem o foczkach? Ano z racji na te kilka godzin obok nich, z przykrością stwierdziłem, iż poziom inteligencji obecnych nastolatków zmierza po równi pochyłej ostro w dół. Najbardziej lałem, gdy dziewczyny miały brania - średnio co godzinę - poziom dyskusji z opalonymi, napalonymi jak dzikie psy, młodymi mężczyznami, momentalnie doprowadzał mnie do rozpaczy. Jak płytkie potrafią być zaloty samców, którzy chcą dopaść taką głupiutką nastolatkę! Pytanie:
- czy ONI zniżają się do ICH poziomu?
- czy ONE grają głupiutkie, bo wiedzą że ONI są równie prości?
- czy też ONE i ONI są po prostu siebie warci?
Miałem już dość i opalania i foczek. Zwijam się do domu na obiad, shower i w drogę na Szczecin.

Wieczorkiem wbijam to kumpla w willowej części Szczecina. Kurcze, ale to miasto jest rozległe, od momentu zjechania z trasy, pod jego dom zeszło mi chyba z 40 minut. I znowu jest grill (-: Ale tym razem leci szkocka ze Spritem. Gadamy kilka godzin, bo nie widzieliśmy się chyba z 3 lata. Dzięki kolego za gościnę i powodzenia w biznesie!
Ostatniego drinka już nie dopiłem, tak nam się chciało spać. Dzięki temu przynajmniej rano wstaję jak skowronek. Kurcze od dziś to już 40-letni skowronek! Ale ten czas leci. Paróweczki na śniadanko i koło 11:00 jestem na S3 w kierunku Gorzowa. Trasa do Kato schodzi bez większych problemów. Jest wtorek - chyba - zatem ruch jak na wakacje znośny. 3 tankowania i jestem w garażu, to był moment, chyba 8 godzin czy jakoś tak (-;
Weekend nr 2
Dwa tygodnie później ponownie prognoza pogody na weekend powalająca. W pewnych rejonach kraju ma być prawie + 40 stopni w cieniu! Kurcze co to Chorwacja czy Hiszpania? No przecież nie będę siedział w taką pogodę w Kato. Szybka decyzja, telefon i jest plan..... tym razem...... tylko Mielno (-;

Ale tu pojawia się niecny plan. A może by tak zbałamucić nowo zapoznaną moto - koleżankę i lecieć razem? Piękna z niej kobieta, warto, warto. A co mi tam. Carpe Diem! Telefon, krótkie info co i jak, dobra jutro mi odpowie, bo niby sprzęt na przegląd idzie. Ach te kobiety, zawsze coś wymyślą (-; Koniec końców pojechałem oczywiście sam, jak zwykle zresztą. I muszę się przyznać, że jazda nad morze to tym razem była ostra jazda. Termometry na A4 pokazywały + 38 powietrze i chyba ponad + 50 asfalt, no urodzić można było. Nie dało się jechać z otwartą szybką, bo gorące powietrze aż parzyło w twarz. A postój na jakichkolwiek światłach oznaczał, iż na kanapę z pleców lały się litry potu.
Tym razem zabrałem tylko 1 kuferek, aby troszkę poszaleć. Postanowiłem sobie, że jadę normalnie, dopóki ktoś mnie nie wyprzedzi, wtedy biorę gościa na zająca i tnę za nim tak długo, aż kolejny nas wyprzedzi i zmieniam zająca na nowego. Wytrzymałem tak chyba z pół godziny, ile w końcu można jechać 120 km/h gdy gorąco jak w piekle. Na każdym tankowaniu musiałem z siebie zrzucać ciuchy, bo nie dało się nawet 2 minut wytrzymać na stacji w kurtce i kasku. No Afryka normalnie.
Gdzieś za Zieloną Górą na nowym kawałku 2-pasmówki spotkała mnie historyjka bliska tej sprzed roku. Dosłownie w momencie gdy minąłem zjazd na Sulechów, włączyła się 2-ga rezerwa. A pamiętam, że na tym nowym kawałku drogi nie ma żadnej stacji. Co prawda jest za 15 km BP, ale obok trasy i nie da się na nią zjechać. Próbowałem nawet sforsować jedną z bramek, ale na nic moje czyny. Wszystko pozamykane na klucz. Co za kretynizm. Jak już zbudują po latach jakąś drogę, to zapominają iż przydałaby się przy niej stacja benzynowa. Tak samo było przez wiele lat z A4. Gdy minąłeś Orlena we Wrocławiu, trzeba się było jakoś doturlać do BP w Katowicach na 3 Stawach, bo nic nie było. Analogicznie jest teraz na nowej A1, gdy wjedziesz na nią za Pyrzowicami, najbliższa stacja przy autostradzie jest..... w Czechach! Co za kraj!! Jakby nie można było budować autostrady i jednocześnie robić przetargu na stacje benzynowe? No tak, właściwy urzędnik musiałby zajmować się 2 tematami jednocześnie, a to dla kogoś kto przychodzi do pracy na 7.oo, czyta wpierw gazetę, pije kawę, sprawdza konto na fejsie, cokolwiek ze swoich obowiązków zaczyna po 2-gim śniadaniu, a o 15.oo stoi już z teczką na przystanku autobusowym, to by było za dużo ()-:
W każdym bądź razie, z racji na rychłą perspektywę pchania Bandziora, zwolniłem do 90 km/h, przykleiłem się do baku i pykałem sobie do przodu. I to mi uratowało jakieś 6 pkt. oraz min. 400 zł z portfela, bo chwilę potem minąłem zaparkowany na pasie awaryjnym żółty kabriolet z czarnym Mondeo tuż za nim. Za szybą Mondeo oczywiście migał napis "policja". Uff, gdybym ciął swoim normalnym tempem, byłoby krucho.
Nagle olśnienie, widzę drogowskaz na Świebodzin, tam musi być jakiś cepeen, odkręcam ponownie manetę i zjeżdżam z trasy. Oczywiście z daleka już wita mnie Świebodziejro, kiedyś czytałem że zbudowali go obok Tesco, albo na odwrót, to Tesco postawili obok Świebodziejra, już nie pamiętam. W każdym bądź razie jak jest market, może będzie i tania stacja przy nim. No i bingo, zaliczam najświętsze tankowanie w życiu.

Na takiej stacji nie ma niestety wc, zatem do umycia kasku musiałem kupić niegazowaną wodę. Nie było też żadnych kanapek, bo pewnie w Tesco jest grill, to po co robić wewnętrzną konkurencję? Zjadam zatem 2 x Prince Polo i powrót na trasę. I tak jazda była w miarę normalna, zero chętnych na zająca. Dopiero na S3 za Gorzowem wyprzedziło mnie białe BMW 6 na poznańskich blachach i mogłem się za nim pociągnąć aż do Szczecina. Nie wiem ile to 'biemdablju' miało mocy, ale gdy przez dłuuuugi czas lecieliśmy blisko 2,5 paczki i koleś nie był mnie w stanie zgubić, w końcu sobie odpuścił i lekko zwolnił, chyba mu żona nagadała, że tak czy tak mi nie ucieknie, więc po co szaleć? Musiał przełknąć gorycz porażki z zaledwie 100-konnym Bandziorem. Ja natomiast szybko przypomniałem sobie jak żarłoczny jest mój moto przy takich szaleństwach i 19-tu 'świętych' litrów z Świebodzina starczyło ledwie do Goleniowa. Tankuję dokładnie na tym samym Orlenie, który rok temu był wremoncie i prawie brakło mi wtedy wahy w drodze na prom do Gdańska. Jeszcze 120 km zwykłą DK i jestem na miejscu. Kato - Koszalin - 747 km - 8:10 - strasznie długo, ale to chyba przez te 4 tankowania.
A na miejscu jak zawsze, domowa atmosferka. Nie zdążyłem jeszcze dobrze zaparkować w garażu, a Bodyn wręczał mi już kufel zimnego Paulanera!!! Boskie uczucie, każdy milimetr ciała, każda komórka doznawała orgazmu emocjonalnego wsysając w siebie te zimne piwo. Brak słów by to opisać.
Wspomnę tylko, że oczywiście na 1 piwku się nie skończyło (-; Ale to nie ja pierwszy padłem, nie ja, oj nie. Byli tacy - a raczej były takie osobistości - które po prostu na chwilę wyszły do wc i wróciły rano (-; Oj nie będę wymieniał z imienia i nazwiska, oj nie. Kac nazajutrz było wystarczającą karą za pozostawienie w salonie gości i dwulatka (-;
A w sobotę......... oczywiście plażing. Gdy przebijaliśmy się przez zatłoczone bulwary w Mielnie, termometr w aucie pokazywał + 33 stopnie. W Polsce, nad Bałtykiem, taka temperatura! Oj gdyby tak morze było u nas na południu kraju, nie trzeba by jeździć do Chorwacji.

Na plaży znów byłoby idealnie, bo i ekipa była większa, i polewaliśmy z młodym wszystkich ciepłą wodą z Bałtyku. Byłoby, bo pewien gość wymyślił sobie, że na plaży zaszpanuje swoją nową komórką i zawartą w niej muzyką. Gość kupił super telefon, ale na słuchawki mu już nie starczyło kasy. W związku z czym przez kilka godzin słuchaliśmy rocka z lat 80-tych na całą moc malutkiego głośniczka telefonu. Kolo nawet jak szedł popływać do morza, trzymał w ręku telefon, no nie rozumiem, nie rozumiem takich zachowań. Sam słucham metalu, ale piski gitar wydobywające się z mikro głośniczka były tak wnerwiające, że nawet kilka puszek radlera nie dało rady nas uspokoić. Ale w przeciwieństwie do tego Pana, my zachowaliśmy się jak zwierzęta stadne i nie okazaliśmy mu naszej niechęci. Na szczęście po jakiś 3 godzinach padła bateria i zapadła błoga cisza (-:
Tym razem wytrzymaliśmy na plaży tylko do 16.oo, no nie dało się dłużej, tak prażyło. Decyzja jasna, spadamy do domu i robimy grilla. Po drodze tylko uzupełniamy zapas Paulanera w Biedronce - jest promocja, to bierzemy skrzynkę - i małosolnych ogórków z Makro. Ledwo weszliśmy do domu, wszyscy rzucili się z głodu na biedne ogórki. No pychotka, pychotka. Każdy dostał swoje zadania - mi przypadło mycie naczyń - i tak już dzięki szeroko zakrojonej pracy zespołowej, godzinę później siedzieliśmy na tarasie, zajadając kark i boczuś z grilla, popijając zimnego Paulanera na zmianę z mojito i delektując się pysznym ciastem zrobionych ze zmiksowanych czekoladowych Hitów, Oreo, śmietany z truskawkami i świeżymi jagodami. No kulinarny odlocik. Ja w pewnym momencie powiedziałem 'stop' i od tego momentu tylko cola z lodem mi wchodziła do żołądka (-;
Nazajutrz pogoda się popsuła, więc już nie było plażingu )-: Koło południa się zebrałem, pożegnałem z gospodarzami do września (lecimy wtedy do niu jorka) i w drogę. Postanowiłem tym razem jechać spokojnie, bo miałem calutki dzień na dotarcie do Katowic. Droga zweryfikowała moje plany, bowiem była to przecież niedziela i powroty ludzi znad Bałtyku.
Takich korków jakie mijałem po drodze, dawno nie widziałem. Akurat na wylocie z Gorzowa przypadło mi tankowanie, zatem właśnie ruszyłem z wyzerowanym dziennym licznikiem km by od razu nadziać się na korek. Jakaś totalna porażka, auto za autem, wioska w wioskę, część ludzi z gorąco powyłaziła z aut i biwakowała na poboczach, co kilka minut tylko podbiegając 300 metrów za kierowcą, który zdążył się w międzyczasie przemieścić o rzut beretem. Jechałem tak chyba z 40 minut, non stop na 2-gim biegu lewym pasem z dwoma palcami na dźwigni hamulca, mijając auto za autem. Za to właśnie kocham motocykl, inni stoją w korku, a Ty po prostu ich wymijasz i powolutku 'tniesz' do przodu z prędkością oscylującą między 30 a 50 km/h. Cały czas w pogotowiu, bo często zmęczeni kierowcy aut potrafią znienacka otworzyć lewe drzwi albo po prostu w nerwach nagle decydują się opuścić korek, tuż przed Twoim nosem! I tak turlałem się równiutko 25 km, myślę że stojący w korku ludzie, spędzili w nim minimum 3-4 godziny, jak nie lepiej. Gdy tylko korek się skończył, zjechałem na pobocze i dzwonię do Bodyna, by w drodze powrotnej wybrali alternatywną trasę, bo tu autem dziś to się jechać po prostu nie da.
Myślałem, że to koniec udręki, ale gdzieś przed Zieloną Górą analogiczna sytuacja, żadnego wypadku, robót drogowych, nic, po prostu tak wiele aut, że znowu ok. 10 km korasa.
A trzeci mega korek był jeszcze gdzieś przed Lubinem, ale ten to już wiadomo dlaczego. Na skrzyżowaniu DK3 z DK12 są światła, ale żaden debil z GDDKiA nie wpadł na pomysł, aby na weekendy wakacyjne przeprogramować je i dać dłużej zielone na linii Z.Góra - Lubin. Nie, bo po co? Światła są, skrzyżowanie jest bezpieczne, bo mniej wypadków, a ludzie stoją w kilometrowych korkach, bo droga podporządkowana - którą nic prawie nie jeździ - ma taki sam cykl zielonego. I dupa, jak zwykle w Polsce.
Ściemnia się już gdy docieram na 2-gie tankowanie w Legnicy. Telefon do pięknej - prawie nieznajomej - i dupa, ponoć dalej gdzieś za Wrocławiem są burze, pioruny etc. Nie chce mi się ubierać w ortalion, jest za gorąco, nie będę miał jak oddychać. Trudno, ryzykuję, jadę bez kondona, wkładam tylko kołnierz by w razie czego mi szyja nie przemokła i rękawice z membraną. Wiadomo, ręce i stopy jak zmokną to jest dramat. Wbijam na A4, no teraz to już tylko 250 km cały czas prosto, aż pod domek. Pogoda cudowna, ciepło, może od czasu do czasu jakaś kropelka spadnie, ale to nic, jest bosko. W tle na prawo od autostrady szaleje burza, widać daleko ciężkie, czarne chmury, no i te pioruny! Przepiękne, ogromne, poziomo rozbłyskujące się nad ziemią skupiska potężnej energii. Kocham burzę i pioruny, dają taką niewyobrażalną moc, gdyby dało się tak podłączyć z wtyczką i naładować na kolejne lata życia (-:
Ruch jest spory, ale to nawet lepiej, co chwilę mam nowego zająca przed sobą, tnę zatem do przodu w tempie dość znacznym, co niestety wiąże się z kolejnym tankowaniem. Zjeżdżam na Orlena na Górze Św. Anny, straszny tłok, no cóż wakacje. Ściągam kask, rękawice, sięgam po dystrybutor i klops, nic nie leci. Dopiero teraz widzę, że stacja ciemna, mają awarię. No cóż, na szczęście spokojnie mogę dojechać do kolejnej. I już 10 minut później tankuję na Lotosie k. Gliwic. Znowu straszny tłok, a ponieważ jest po 23.oo, czynne tylko nocne okienko, dziwne. Ludzi tłumy, a Lotos obsługuje jedna osoba. W kolejce spędzam z 15 minut, całe szczęście że już nie jest gorąco, bo bym zwariował w motocyklowych ciuchach.
Obok do Seicento pakuje się 5-ka młodych ludzi. Fajny widok, Fiat ma ochotę pęknąć w szwach z przeładowania. Klops, padł akumulator, więc dzieciaki muszą pchać. W końcu udaje im się odpalić i powoli, czerwony bolid rusza w trasę, prawie trąc zawieszeniem o asfalt (-;
A ja? No cóż, 15 minut później piję już zimnego browara przed tv (-: Kurde, znowu ponad 8 godzin jechałem. Ale warto było, zaliczyć najcieplejszy dzień w Mielnie! To zawsze jest odpoczynek, szczególnie psychiczny..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz