sobota, 30 sierpnia 2014

Chorwacja '14 - episode no. 2

Ostatni weekend wakacji. Nie ma to jak spędzić go nad Adriatykiem. Tym razem śmigam daleko, aż za Sibenik. Prognoza pogody na 2 dni jest optymistyczna, ale wracać to chyba będę na mokro )-:

I

Zrywam się z łóżka bladym świtem, bo kawał drogi przede mną. Ale już na pierwszym tankowaniu jeszcze w kraju muszę się ubrać, bo jednak po 7.oo jest jeszcze chłodno. W sobotę rano autostrada przez Czechy jest raczej pustawa. W mgnieniu oka jestem już na ostatnim  Shellu przed granicą Słowacji. Pozuję do fotek kilku dzieciakom, tak spodobał im się mój motocykl. Trzeba przyznać, że bez centralnego kufra wygląda jak rasowy turystyk z wyższej półki.



Jak zwykle o tej godzince przez Słowację nie ma co się rozpisywać. No może taka mała nostalgia mnie ogarnia, że jadę przez Bratysławę n-ty raz, a nigdy jej nie zwiedzałem. Kiedyś trzeba tu przyjechać na 1 dzień i sprawdzić co stolica Słowacji ma do zaoferowania.

Szybko przelatuje też przez Węgry, pogoda piękna, drogi puste, jedzie się fantastycznie! Tankowanie w Vasvar przyspieszyła trochę pogoda. Zrobiło się już tak gorąco, że musiałem się porozbierać. Całe szczęście, że zdecydowałem się jednak jechać z bocznymi kuframi i zabrałem letnie buty. Powypinałem wszystko, co się dało z ubrań i od razu jedzie się przyjemniej! Chwila moment i jestem w moim ulubionym miejscu:



Taką jazdę to ja rozumiem. Ciepło, słońce, piękne widoki, na każdym postoju zielona herbata z Raucha. Po długim tunelu jak zawsze zatrzymuje się na sesję zdjęciową, bo nie da się przejechać obojętnie obok takich widoków:



To jest m.in. powód dla którego przyjeżdżam namiętnie do Chorwacji, cudne widoki..



Ostatnio wracałem drogą nr 8 wzdłużAdriatyku, teraz zatem również decyduje się zjechać z autostrady tuż za Zadarem i aż do Sibenika jechać na południe wzdłuż wybrzeża. Mijam znane kurorty jak Sukosan czy Pakostane, ale jestem raczej rozczarowany. Widoków brak, mijam tylko małe wioski, kempingi itp. Dopiero przed samym Sibenikiem widoki znowu warte są krótkiego postoju :



Most jest prześliczny



Bandzior jak zawsze dobrze prezentował się na parkingu :



Ostatnie tankowanie już w samym Sibeniku. Do Brodaricy wbijam już po ciemku. GPS na szczęście doprowadza mnie pod samą bramę kwatery. Mam nawet specjalny miejsce parkingowe pod krzaczkiem, jest cool.



Prysznic i obowiązkowa rybka na kolację. Po ciemku nic za bardzo nie było widać, domyśliłem się jednak że to jakaś malutka wioska. Spałem jak zabity, a rano faktycznie po wyjściu "na miasto" okazało się, że to mała miejscowość.



W porcie stoi zaledwie kilka łódek. Jest jeden sklep, restauracja i jeden pub. Najważniejsze, że jest słonko i piękna woda.



Standardowy zestaw plażowy :



No i obowiązkowe Karlovaćko, a ponieważ żar się leje z nieba to delikatnie radlerek:



Jest mega gorąco. Słońce pięknie świeci. Ile tak można leżeć plackiem? Godzinę? Dwie? Pięć? Ja wytrzymałem chyba z siedem, aż w końcu ssanie w żołądku wzięło górę. Z restauracji jest ładny widok na port :



Oczywiście leci kolejne Karlovaćko, tym razem jakieś nowe, limonkowe:



Rybka dość spora, ale smakowała trochę gorzej niż ta z kolacji



Po obiedzie powrót na plażę, nie ma co, po to tu przyjechałem aby leżeć i się smażyć..



Woda jest cudowna i przynajmniej na chwilę daje trochę ochłody:



No a jak się do tego doda kolejnego radlerka, jest mega przyjemnie (-:



Słoneczko powoli chyli się ku zachodowi



Jeszcze ostatnia fotka na pożegnanie z plażą



Tablica z portu 



I ostatnie łajby



Wieczorkiem jeszcze tylko pożegnalne Karlovaćko w pubie. Lokalsi oglądają akurat mecz Hajduka Split z Dynamo Zagrzeb. Niestety dla atmosfery w knajpie, Hajduk przegrał. Idę spać. Jutro kawał drogi do domu.

Jest gdzieś koło 6.oo. Oj te chmury na porannym niebie raczej nie wróżą nic dobrego



Bandzior spakowany, można ruszać. Na razie optymistycznie jadę bez ortalionu



Niestety już kawałek za Zadarem zaczyna padać. Jeszcze nie wiem, że zdejmę ortalion dopiero w domu. Całą drogę leje, raz mocniej, raz słabiej, ale non stop. Do tego jest mega wiatr. Gdy wjeżdżam na Węgry wieje tak mocno, że muszę jechać trzymając moto cały czas pochylony w kierunku wiatru. Nie da się jechać inaczej.

Może właśnie przez pogodę mylę zjazd na autostradzie i ani się zorientowałem gdy dojechałem..  nad Balaton



Droga przez Węgry tym razem nie należy do przyjemnych. Wiatr jest ciągle mega mocny, a deszcz nie przestaje padać. Muszę zrobić przerwę na tankowanie  i gorący obiad. Padło na stację OMV za Vasvar.



Chwilę się ogrzałem i dosiadam moto na dalszą drogę. Niestety nie przestaje padać. Powoli wszystko mi przemaka. Na tankowaniu w Czechach ubieram jeszcze pod kurtkę ortalion z biegania, bo już nic więcej nie mam.

Gdy wreszcie po kolejnych 2 godzinach walki z deszczem wbijam do garażu wszytko mam mokre. Jedynie majtki i plecy były suche, reszta totalnie przemoczona.

Ciuchy suszyły się kilka dni ..

piątek, 15 sierpnia 2014

Chorwacja '14 - episode no. 1

Znacie to uczucie, gdy zawodzicie się na osobie, której najbardziej ufaliście? Nie mam tu na myśli oczywiście matki, ale partnera życiowego, dziewczynę, faceta, żonę itp. No ja niestety znam ten syf od samego środka, jestem po rozwodzie i wielu nieudanych związkach. Jasne, że to ja kończyłem większość z nich, ale nigdy rozpoczynając nową znajomość, nie zakładasz na starcie, że nic z tego nie będzie! A może właśnie tak trzeba robić, tak powinienem podchodzić do każdej pięknej kobiety, z którą zaczynam się spotykać? Może wtedy życie będzie łatwiejsze? Mam przyjaciela, który mniej więcej w ten sposób podchodzi do kwestii kobiet, niejednokrotnie spotyka się w tym samym okresie z kilkoma dziewczynami. Czy to jest jednak dobra recepta na szczęście? Nie wiem. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, iż właśnie dowiedziałem się - ba zobaczyłem na własne oczy - że zostałem tzw. rogaczem ()-:

No tak, raz wraca się z pola boju z tarczą, ale czasem na tarczy niestety. I co tu zrobić w takiej chwili życia? No jak to co? Wsiąść na motocykl i pojechać na weekend do Chorwacji, nic tak nie czyści umysłu jak 2 tys. km na motocyklu, piękne słońce, błękit Adriatyku i kilka Karlovaćek.

Zarezerwowałem więc nocleg w miejscowości Kukljica na wyspie Ugljan, tuż obok Zadaru.



No to pobudka punkt 6.oo rano i w drogę. Pogoda ma być cudna, więc pomimo negatywnych myśli krążących ciągle po głowie, tankuję Bandziora na A1 i biorę kierunek na południe Europy.



Jakoś tak ekspresem przejechałem Czechy, Słowację i Węgry. Stoję już pod moją ulubioną tablicą, od razu humor mam lepszy.



Droga przez Chorwację też mija bardzo przyjemnie, wchłaniam ten kraj całym ciałem, im bardziej na południe, tym milej się robi na duszy.



Za tunelem Sveti Rok robię sesję zdjęciową.



Dawno tutaj nie bylem, cieszę się więc jak dziecko.



A widoki, no cóż..



Albo też..



Gdy zbliżam się do Adriatyku, muszę się ponownie zatrzymać.



I te autostrady, jak stół, żadnych dziur, kolein itd.



Wieczorem wbijam na przystań w Zadarze. W kolejce widzę, że gdzieś tam z przodu stoją 2 Yamahy MT01 z Polski. Zagaduję kolegów już na promie, gdy sączą zimne browary. Okazuje się, że jeden jest z Katowic! Umawiamy się za jakieś 2 godziny w porcie na imprezkę na jachcie Artura.



Kukljica to taka średnia marina na wyspie Ugljan.



Okazuje się, że kwaterę mam tuż przy samym morzu, rewelacja. Spinam moto łańcuchem i przykrywam pokrowcem, co by go słoneczko za bardzo nie spaliło (-;



Biorę szybki prysznic i lecę na umówioną impresskę...



Tak, niewiele z tej imprezy pamiętam rano ()-: Sącząc więc na kaca Karlovaćko przed kwaterą, staram się sobie przypomnieć, co się wczoraj działo? No tak, jestem w Kukljicy, to pewne.



Wieczorem był piękny zachód słońca i szedłem do portu na piwo z kolegami. Ich Yamahy MT01 stały na głównym deptaku, tuż przy wejściu do portu, obwieszone kaskami i ciuchami.



Zjedliśmy rybkę i poszliśmy na jacht Artura.



Zrobił sobie inwestycję i wyleasingował jacht na 4 lata. Wstawił go do mariny i czarteruje firmie Bosfor z Poznania, która organizuje rejsy w Chorwacji. No i niby wszyscy są zadowolenia, zarabiają itd.



Takich jachtów jest w Chorwacji jak mrówków, ale turystów jeszcze więcej! No więc pamiętam, że w drodze na łódkę Artur zaległ na ławce w porcie z butelką Jack'a Daniels'a. My natomiast dotarliśmy już mocno wstawienie na ten jacht. Tam to już leciała wódeczka, whisky, no i świeże rybki oczywiście. Podobno były z nami jakieś gwiazdy oper mydlanych z TVN, ale ponieważ ja tv nie oglądam, to nie wiem z kim imprezowałem? Gdy na łódce zaczęło mi się już robić niedobrze od nadmiaru %, po prostu wstałem i poszedłem do domu spać.
Całe szczęście, że ranek przywitał mnie takim widokiem.



Spokój..



Cisza..



Woda..



Takie klimaty lubię.



Spędzam cały dzień na plaży, jakieś 100 metrów od apartamentu. Prażąc się na kolor buraczkowy, słyszę jak chłopaki odpalają na drugim końcu portu swoje MT01 i jadą na Dubrovnik. W planach mieli później Albanię, Ukrainę etc. Prawdziwi twardziele!

A ja wieczorkiem spaceruję sobie po porcie.



Akurat wpływa katamaran.



Ale oprócz pięknych nowych lodzi, trafiają się i takie eksponaty (-:



Nad miasteczkiem góruje wieża kościelna.



Morze jest cudowne.



Rybacy wracają z pracy do domu.



Mewy pilnują portu.



Jest cudnie, tym bardziej że odezwała się do mnie kolejna piękna kobieta i chce się w końcu ze mną spotkać. Tak, życie nie jest aż takie złe. Kocham Chorwację!



Z prawdziwym smutkiem rano pakuję Bandziora.



To jest naprawdę dobry sprzęt, może nie porywa designem i osiągami (max 257 km/h), ale jest totalnie bezawaryjny i świetnie się prowadzi.



Wyjeżdżam bladym świtem i ustawiam się w kolejce do promu.



Całe szczęście, że przyjechałem wcześniej, bo miejsc w kolejce szybko ubywa.



Jest prom.



Zaczynamy boarding.



Rejs do Zadaru trwa jakieś 40 minut.



Można podziwiać Ugljan z innej perspektywy.



Adriatyk o poranku jest taki spokojny.



Można się wyciszyć.



Nic tylko podziwiać piękny wschód słońca.



O, już widać Zadar.



Dopływamy.



Schodzę do ładowni i zaczynam się ubierać, będzie gorąco, na szczęście mam dużo ciuchów na przebranie.



Jest wcześnie, decyduję zatem nie wracać autostradą, tylko przejechać się wzdłuż wybrzeża Adriatyku drogą nr 8.



Przez kawałek muszę się jednak posiłkować autostradą.



By za chwilę podziwiać już takie widoki.



Droga jest cudowna, zakręty, morze, skały, coś przepięknego.



Na jednym z zakrętów przeginam z prędkością i wypadam na chwilę na przeciwległy pas, który na szczęście jest pusty (-; Ale na środku jest wielka ciemna plama, więc ktoś kiedyś nie miał tutaj takiego szczęścia jak ja. Trzeba uważać. Ale jak to zrobić, gdy dookoła takie widoki?



Zatrzymuję się co chwila.



W jednym miejscu stoi nawet znak czasowego zakazu ruchu dla motocykli, ponieważ wiatr od morza jest taki silny, iż może przewrócić sprzęt.



Jak tu nie kochać Chorwacji?



Droga jest piękna, ale jedzie się tak powoli 40 - 60 km/h, że zrobiło się południe. Wbijam zatem na szczyt góry i kieruję się do autostrady. Jeszcze tylko ostatni look na wyspę Pag, tak byliśmy tam z Ciżukami na wakacjach w 2010 (-:



Lecę w kierunku Zagrzebia.

Powiem szczerze, że po tych widokach, jakie zafundowała mi droga nr 8, resztę trasy do domu pominę milczeniem, bo już nic ciekawego się nie działo ()-:

Jedno jest pewne, muszę szybko wrócić do Chorwacji!