poniedziałek, 23 marca 2015

zakup nowego sprzętu - cz. 4

Test Kawasaki ZZR 1400 Performance Sport '15

Od dłuższego czasu moja dziewczyna namawia mnie bym na listę następców Bandita wreszcie dodał ten flagowy model Kawasaki:
 
 
Nigdy nie brałem pod uwagę takiego potwora, no bo skoro 100-konny Bandit potrafił mnie czasem wystraszyć swoimi osiągami, to co będzie gdy będę miał między nogami 200 koni mechanicznych!?
ZZR'a pamiętam bardzo dobrze. Kiedyś gdy tylko wszedł do sprzedaży, wracałem autem z Sandomierza nocą i gdy już dojeżdżałem krętą drogą do Krakowa, nagle we wstecznym lusterku pojawiły się takie 4 lampy, skupione blisko siebie:
 
 
Wyglądało to niesamowicie, jakby duch w ciemnościach, bo moto miało czarny lakier. ZZR zbliżył się do mnie w takim tempie, jakbym jechał Maluchem, a nie 110-konną Toyotą. Sekunda i już mnie wyprzedzał, pamiętam że byłem pod wrażeniem jaki jest długi i wielki. Chwilę trzymałem się za nim, bo był spory ruch, ale gdy tylko ghost rider odkręcił manetkę, tyle go widziałem.
 
Nawet później przeszedłem się do salonu Kawasaki by pooglądać go z bliska. Potwór, pomyślałem. To było jakieś 7-8 lat temu, wiedziałem wtedy że nie mam jeszcze odpowiednich umiejętności aby go powozić i szybko skończyłbym na Powązkach. Dziś mam 42 lata, 100 tys. km nakręcone po drogach całej Europy i 6 edycji Szkoły Jazdy Suzuki. Chyba jestem gotowy?
 
 
Prosiłem tego samego dealera Kawasaki, u którego miałem jazdę Versysem, aby załatwił mi ZZR'a. Pewnie się domyślacie, że był kolejny fuck up! Zażądali za jazdę 1500 zł. Bez komentarza..
 
Szybki telefon do dealera w Warszawie. Okazuje się że w Polsce jest jeden testowy ZZR i dealerzy płacą za jego sprowadzenie. Skontaktowałem się z importerem - firmą PROBIKE - by mi podali gdzie sprzęt będzie w najbliższym czasie. Bardzo miła Pani Marta podała namiar na firmę MOTOMANIAK z Jabłonki k. Nowego Targu. To co prawda tylko 130 km od Katowic, ale zwykłymi drogami przez góry trzeba liczyć 2.5 godziny. Trudno, biorę urlop na piątek i jadę.
 
Po drodze odwiedzam jeszcze salon Ducati w Krakowie, bo mają tam piękną Aprilię Caponord 1200 z 2014 roku w wersji Travel Pack i skłonni są do negocjacji.
 
 
Moto jest śliczne, dokładnie taki sam jak testowałem 2 miesiące temu w Warszawie. Rezerwuję go zatem wstępnie, trzeba mieć Plan B ☺
 
 
Dobra lecę dalej, po godzinie jazdy wyjątkowo pustą Zakopianką jestem w Jabłonce. Na GPS'ie nie mam tej ulicy, więc pytam na CB jak tam trafić? "Za remizą straży trzecia droga w lewo i do końca" słyszę. Jadę.. Asfalt mi się kończy.. Gdzie ja jestem? Wreszcie widzę strzałkę z logo Kawasaki. Jestem na dobrym kursie!
 
Z daleka widać wielki, dopiero co wybudowany salon dla crossów i quadów głównie. Ponoć wkrótce będzie obok obwodnica i wtedy salon będzie jak znalazł przy samej drodze. Pomysł dobry!
 
Z daleka już widzę 2 zielone bestie. Niby większość klientów szykuje się na jazdy ZX-10R, ale ja jestem prawdziwym facetem, zatem przebieram się szybko i dosiadam bestii..
 
 
Moto pięknie mruczy z 2 tłumików Akrapovic'a. Kolor czarno - zielony też jest bomba. No i te lampy, odlot!
 
 
 
Dobra dosiadam bestii. Pozycja lekko bardziej pochylona niż na Bandicie, no i niestety szyba nie ma deflektora. Myślę sobie, zrobię kilka km i ręce będą mnie pewnie bolały jak na Hayabusie. W drogę zatem, jestem jednak sceptyczny..
 
Kontrola trakcji na max nastaw, to samo poziom mocy, kilka razy jadąc wolno sprawdzam hamulce. Wszystko jest git, można dać na trasę. Na początek delikatnie, rzucając moto na obie strony by dobrze rozgrzać całe opony. Emeryci w swoich ekologicznych sedanach trąbią na mnie co chwila, bo się boją że w nich wjadę. Dobra, opony ciepłe, uwalniamy te 200 kucyków..
 
Powiem krótko, po 5 minutach odebrało mi mowę! Odejście jest tak kolosalne, że siła nieważkości chce mi urwać głowę. Do tej maszyny trzeba ćwiczyć mięśnie karku, coś jak robią kierowcy Formuły 1. Dziś, 4 dni później, ciągle czuję jeszcze ten kark. Biegi wchodzą elegancko, twardo, nie to co w Versysie. To dobrze, bo bałem się ze każde Kawasaki będzie miało taką miękką skrzynię. Moto jest mega elastyczne, pewnie jak to było w Bandicie, na 6-ce będzie można dojechać spod domu aż do Chorwacji. Super!
 
ZZR prowadzi się jak po sznurku, żadnych zaskoczeń, zarówno w trakcie mega odkręcania manetki, jak i przy ostrym hamowaniu. Raz po raz włącza się ABS. Kontrola trakcji ani razu nie zaatakowała, choć dawałem ostro po garach. Droga jest sucha, słońce świeci, jakieś + 9 stopni, dobra przyczepność. Chwila moment i mknę 260 km/h po krętych górskich drogach. Szybciej się nie da, za mało prostych jest.
 
Właśnie, zakręty to też żywioł ZZR'a. Moto pomimo swoich 268 kg jest pięknie wyważone, bez problemu przerzuca się go z lewego winkla w prawy, prawdziwa przyjemność. To samo podczas kręcenia 8-ek na parkingu, zero problemów. W szybkim zakręcie zejście na kolano to jak wypicie małego piwa.... "zaufaj oponom"....... jak to mówi Janusz ze Szkoły Jazdy Suzuki! Prowadzenie ZZR'a to czysta przyjemność.
 
 
Trzeba tu też wspomnieć o tym jak ludzie na ulicy reagują na tego potwora. Nie ma osoby, która by się za mną nie obejrzała. Każdy zwraca uwagę, dzieciaki pokazują by zrobić przegazówkę. No nie jest to moto dla kogoś kto chce zostać niezauważony, nie da się. I te światła z przodu, coś pięknego, wszyscy kierowcy Ciebie zauważą.
 
Aby nie było tak pięknie, trzeba obiektywnie podać, iż oprócz ceny, ZZR ma jedną wadę. Ta wersja Performance Sport już była wyposażona w szybę turystyczną, czyli lekko zagiętą do góry na końcu. Niestety przy moich 187 cm wzrostu to nic nie daje, cały strumień powietrza leci wprost na kask. Pewnie jeszcze dużo gorzej jest z szybą seryjną, która jest prosta. Jedynym rozwiązaniem zatem wydaje się szyba z deflektorem, co pewnie trochę zakłóci sportowy wygląd Kawasaki, ale nie wyobrażam sobie zrobić 1000 km z powietrzem bijącym prosto w facjatę.
 
 
Podsumowując ZZR to arcydzieło technologii. Jednocześnie jest moc, której pozazdrościłby nie jeden właściciel 4 kółek, z drugiej moto prowadzi się lekko i płynnie. Idealna kombinacja. Ląduje na samym szczycie mojej listy następców Bandita!
 
Na koniec podziękowania, zarówno dla importera, jak i dla firmy MOTOMANIAK z Jabłonki. Pełny profesjonalizm! Za jazdę zapłaciłem co prawda 100 zł, ale nie musiałem tankować. To spora różnica vs. 1.500 zł, prawda?
 
Jak się chce to można...

wtorek, 10 marca 2015

zakup nowego sprzętu - cz. 1

Czyli dlaczego bracia zmieniają się w wilki...


Jak pewnie część z Was wie, jesienią sprzedałem Bandita i od tego czasu szukam czegoś nowego. Założenia są niby proste. To ma być moto podobne do poczciwego Bandziora lub w stylu starego Vstroma. Jedyne kryterium to kontrola trakcji, powiedziałem sobie że nowy sprzęt musi już ją mieć i basta!

Pozostała zatem podstawowa kwestia, nowy czy używka? Bandita kupiłem w salonie i po 4 latach sprzedałem tracąc jakieś 25.000 zł, nie licząc serwisu. Decyzja zatem jasna, nigdy więcej nowego sprzętu, idę w używany. Miło gdy będzie salonowy, od 1-szego właściciela, najlepiej 2-3 letni z małym przebiegiem, tak do 10 tys. km.

Całą zimę siedziałem więc na allegro i mobile i co? I dupa! Mogę jasno stwierdzić, że albo mam zbyt duże wymagania albo rynek motocykli używanych jest totalnie chory? Podzielę się swoimi przemyśleniami z tych kilku miesięcy.

1. Po pierwsze primo gdzieś 1/3 ludzi nie odpowiada na @ dotyczące ogłoszenia. Nie wiem czy tak trudno napisać w odpowiedzi 2 słowa (np. f... y..), skoro podało się w ogłoszeniu adres @? I co istotne, nie dotyczy to tylko prywatnych ogłoszeń! Otóż dealerzy również nie kwapią się z odpisywaniem, a przodują w tym 2 salony z południa Polski. Jeden to autoryzowany dealer Yamahy, a drugi takiż sam ale Kawasaki. Trochę to dziwne, że olewa się potencjalnego klienta, który ma budżet 50.000 zł na nowy sprzęt.

2. Po drugie primo, kolejna 1/3 ludzi odpisując już pytała czy jestem idiotą czy też moja oferta jest żartem? Nie wiem, ale chyba na tym polega handel że sprzedawca podaje cenę, a kupujący proponuje zawsze 10, 20, 30% mniej? A może się mylę? Może w Polsce dalej panuje komuna i używany motor jest droższy niż nowy w salonie? Wariaci właśnie tak robią i wystawiają używki o kilka tysięcy drożej, niż cena nowego. O co kaman?

3. Po trzecie primo, dlaczego na drodze jesteśmy sobie braćmi, podnosimy lewą rękę pozdrawiając się, przybijamy piątki w knajpach, ale gdy już dochodzi do relacji sprzedawca - kupujący, stajemy się dla siebie wilkami? Dlaczego sprzedając moto nie można być szczerym... że był szlif, że są łyse opony itd.? Gdy po mojego Bandziora przyjechał kupiec zdziwił się, że ja coś chyba oszukuję, bo to niemożliwe by motor z przebiegiem blisko 90 tys. wyglądał jakby wczoraj wyjechał z salonu i na pewno dokręciłem przebieg na wiertarce. Dlaczego gro braci kłamie i próbuje oszukać nabywcę? Przecież ja nie jestem frajerem i sprawdzę co i jak. Tylko po co nawijacie przez telefon że sprzęt jest w idealnym stanie, nie trzeba nic inwestować, gotowy do sezonu, nic tylko jeździć?

Oto przykład..



Jeśli ktoś nie poznaje, jest to włoska Aprilia Caponord 1200, czyli jeden z motorów które są na mojej liście zachcianek. Przez telefon już mi coś nie pasiło, ale tak mi się ten moto podoba, że zrobiłem sobie 600-kilometrową wycieczkę. Sam model jest super, idealna pozycja za kierownicą, fajnie reaguje na dodawanie gazu, full elektroniki - np. ADD czyli zawieszenie aktywne (tylko w wersji Travel Pack), które w czasie jazdy ustawia się samo w zależności od warunków jazdy - no i ten wydech, chyba najlepszy fabryczny gang od czasów starego Vstroma 1000,  po prostu poezja! Ale...



Jak można mówić że stan super, skoro od ręki widać że coś jest nie tak? Kto do takiego potwora daje różne opony z tyłu i z przodu? I jeszcze wciskać kit, że opony nowe, skoro jedna jest łysa jak głowa śp. posła Oleksego? Po co wysyłać piękne fotki, podczas gdy moto jest w rzeczywistości poobijane? Kto ma uwierzyć, że kufer rozwalił się sam w serwisie? I kluczyk też sam się połamał?

No ale skoro już jestem, to jadę. Jest słońce i jakieś + 8 stopni. Zaczynam oczywiście od wizyty na stacji benzynowej, by dolać wahę i sprawdzić ciśnienie w oponach. I co? Oczywiście brakuje ponad atmosfery w każdym kole, wiadomo więc już że moto po prostu nie było zadbane. Ale choć jechało na wprost i spokojnie pięknie ciągnął ponad 200 km/h, super maszyna. Kiedyś takiego trzeba kupić!



Jak widać na powyższej fotce, poszedł mi 237 km/h i to bez żadnej zadyszki.

Po powrocie pytam jeszcze jak się odpala grzane manetki, bo niby miały być, a nie chciały odpalić? I oczywiście znowu zong, bo ten egzemplarz nie ma grzanych manetek! To po co kłamać, że są? Nie rozumiem. Moto dalej jest wystawiane i w ogłoszeniu ciągle jest opis, że są grzane manetki. Bez komentarza...

4. Czwarta rzecz to przebiegi. Po co kłamać, że moto ma 10 tys. skoro manetki są prawie łyse i widać, że jest kilka razy więcej nabite? W przypadku białego Caponorda było podobnie, w ogłoszeniu 7 tys, a na miejscu zrobiło się prawie 3 razy więcej.

5. Na koniec lojalność wobec kupca, czyli po prostu granie fair. Drogi bracie - sprzedawco - skoro zgadzasz się na cenę i jest wszystko dogadane, to jak można sprzedać sprzęt komuś innemu? Jeszcze handlowca to zrozumiem, bo każdy handlowiec to menda i dla kasy rodzoną matkę sprzeda. Tak uciekło mi te piękne BMW R 1200 RT:



Choć może to trochę i moja wina, trzeba było jechać do salonu, wpłacać zaliczkę i brać, a nie czekać na dokumenty @. Szkoda, taka maszyna poszła za 40 tysiaków, a wyposażona była we wszystko, z wyjątkiem radia, nawet kanapa była podgrzewana, no bajka. Trudno, prawa rynku.

No ale brat motocyklista jak tak może zrobić? Miałem dogadaną poniższą Multistradę, ciuchy w bagażniku gotowe na jazdę próbną, w portfelu kilka tysiaków na zaliczkę.



I co? Kilka godzin przed spotkaniem gość dzwoni, że sprzedał Ducati koledze! No jak tak można? Pytam się, jak? No w USA to bym gościa do sądu podał, bo ustna umowa to też jest umowa! Dobrze choć, że zadzwonił i oszczędził mi 100 km jazdy.

Aktualnie czekam na @ ze zdjęciami kolejnego sprzętu, tym razem Suzuki GSF 1250 FA na Akrapovic'u. Zobaczymy, czy i tym razem zrobią mnie w balona ()-:

Konkluzja będzie wtedy niestety smutna... ludzie to ch..?...

zakup nowego sprzętu - cz. 3

test Kawasaki Versys 1000 Grand Tourer '15

 


Jak mówiłem szok spowodowany rynkiem moto używanych sprowadził mnie ponownie do opcji zakupu nowego sprzętu. Tym razem wziąłem dziś w obroty najnowszy model Kawasaki Versys 1000



Trzeba przyznać ze Versys wreszcie nie jest brzydki. Ba, jest chyba jednym z ładniejszych sprzętów turystycznych na rynku. Mi osobiście bardzo podoba się w tym pomarańczowym kolorze. Zielony pewnie byłby jeszcze piękniejszy, ale na razie nie ma zielonego w ofercie. 650-ka jest dostępna również w takiej żółtej cytrynie i wygląda super, ale duży Versys jest tylko pomarańczowy, czarny lub biały. Gdy tylko parę miesięcy temu zobaczyłem reklamę nowego Versysa byłem zachwycony. Rumunia - gdzie byłem rok temu - piękne widoki i sprzęty, no bajka (-:

Dobra moto jest ładne, w wersji Grand Tourer ma 3 malowane kufry, wskaźnik biegów, crash pady, gniazdo zapalniczki, hand bary i halogeny. Brakuje tylko grzanych manetek. Do testu ściągnąłem boczne kufry, by w korkach było łatwiej.

A jak jeździ Kawasaki? Jestem drugą osobą, która bierze go na jazdę testową. Moto ma prawie 200 km zrobione, czyli śliska warstwa z opon raczej już zniknęła, będzie można poszaleć ((-:



Zacznijmy od tego, że wg mnie Kawasaki popełniło błąd zbliżony do Suzuki, zostawiając silnik 1000 cm3. Ale Kawasaki można to wybaczyć, bo mają w ofercie GTR 1400, za to Suzuki strzeliło sobie samobója z nowym Vstromem 1000. Testowałem go rok temu, wiem co mówię.

Dobra, wracamy do Versysa 1000. Pozycja za kierownicą idealna, kręgosłup nie będzie nas bolał nawet po 1000 km. Silnik jest cichy, niestety wydech też. Pierwsze zatem co kupujemy do nowego Kawasaki, to grzane manetki, drugie wydech dobrej firmy.

Jedynka i w drogę. Biegi wchodzą dziwnie, tak jakby był zbędny luz pod nogą, trzeba się przyzwyczaić. Kilka razy gaśnie mi na światłach, jakoś sprzęgła też nie mogę wyczuć. W korku trochę przeszkadzają bardzo szerokie lusterka, trzeba uważać. To dziwne, bo nie są duże, ale po prostu niskie i szeroko w boki sięgają, no wiecie o co chodzi, coś jak w MV Agusta Rivale.

Daję na autostradę. Do 200 km/h idzie fajnie, potem niestety klops. Gdzieś koło 207 moto wpada w szimę, raz za razem próbuję jechać szybciej, ale się nie da. Max jaki uzyskałem to 211 km/h ale - za przeproszeniem - srałem w majtki ze strachu, tak rzucało kierownicą. A ja naprawdę boję się tylko rollercoastera, więc Versys albo ma jakąś wadę fabryczną albo coś było nie tak z oponami/kołami? Generalnie dyskwalifikująca porażka!

Po powrocie okazało się, że pracownicy salonu Kawasaki Delta Plus w Chorzowie nawet sami na nim jeszcze nie jechali!? No jak można dać klientowi moto na jazdę testową, skoro się go na drodze samemu nie sprawdziło?

Za to hamulce Versysa są bez zarzutu. ABS parę razy odpalił, natomiast KTRC nie miało okazji do interwencji, może dlatego że przez tę szimę jechałem jak na mnie wolno i bardzo ostrożnie.

Jeśli idzie o osłonę od wiatru, to sytuacja analogiczna do dużego Vstroma, tj. przy moim wzroście (187 cm) szyba w górnym położeniu kieruje cały strumień powietrza wprost na twarz. Szumy okropne, cała głowa wiruje na lewo i prawo. Obowiązkowa szyba turystyczna z deflektorem albo jazda w najniższym położeniu szyby i branie strumienia powietrza na klatę. Za to w Suzuki przynajmniej szybę można było regulować w 3 położeniach w trakcie jazdy, a w Kawasaki niestety trzeba się zatrzymać i podejść od przodu do motocykla, bo tam są 2 pokrętła do regulacji. Widać je dobrze na zdjęciu:



Aha, jeszcze dwa słowa o wskaźniku biegów. Jest on dokładany tylko do wersji Grand Tourer i nie znajduje się na głównym wyświetlaczu, tylko trochę z dołu, po prawej, dziwne. Ma też inny kolor podświetlenia, taki czerwony, podczas gdy kokpit chyba jest taki standardowy szaro-czarny, z tego co pamiętam. Ale to nie przeszkadza, no chyba że w nocy ten jaskrawy czerwony będzie po oczach dawał? Nie wiem, bo jazdę miałem w południe przy pełnym słońcu (a było już na Śląsku + 14 stopni). Chodzi o to, że wskaźnik gaśnie w trakcie wysprzęglenia i podaje ponownie bieg nie gdy go zmienimy, ale dopiero gdy puścimy ponownie sprzęgło i moc pójdzie na koło. Wynika to ponoć z tego, że wskaźnik czyta obroty koła i na tej podstawie podaje nr biegu. Pal licho jak coś działa, mnie to nie interesuje, ma działać i tyle. Ale podstawową funkcją wskaźnika biegów powinno być to, abym nie musiał w głowie liczyć, na który bieg właśnie zmieniłem. A ten system zastosowany w Versysie właśnie tak działa. Pokazuje dopiero gdy się puści klamkę i moto ciągnie do przodu. A to jak moto ciągnie na już zapiętym biegu, mi osobiście wystarcza bym wiedział który to jest? To po co mi wskaźnik biegów, skoro i tak muszę liczyć w głowie czy zmieniłem tylko 1, 2 czy może 3 biegi od razu? Bez sensu.

Konkludując, nowy model Kawasaki nie spełnił moich oczekiwań i niestety niniejszym wypada z listy potencjalnych następców Bandita, a szkoda bo ładnie na nim wyglądałem (-;

Jeśli natomiast potencjalny kupiec i tak nie będzie przekraczał 200 km/h, to jest to bardzo ładny sprzęt do dalekiej turystyki, ale go nie kupuj, no chyba że jesteś kobietą i zwracasz uwagę tylko na wygląd. Jeśli zaś jesteś facetem, to idź lepiej do Suzuki i ponegocjuj cenę na DL 1000, zaoszczędzisz ok. 10.000 zł a dostaniesz to samo, tylko brzydkie, za to bez ryzyka szimy i z normalnym wskaźnikiem biegów!

Na koniec uwaga na temat salonu. Osobiście sugeruję omijać ich szerokim łukiem. Dlaczego?
- po pierwsze dali mi moto, którego sami nie sprawdzili!
- lusterko było niedokręcone, latało sobie jak chciało!!
- najgorsze jest jednak to, że aby dostać moto na jazdę, musiałem zostawić 5.ooo zł kaucji!!! Pierwszy raz spotykam się z taką sytuacją )-:

Nie wróżę im świetlanej przyszłości niestety z takim podejściem do klienta, który chce wydać ponad 50.000 zł na nowy sprzęt...

środa, 4 marca 2015

zakup nowego sprzętu - cz. 2

Po złych doświadczeniach z używanymi moto, chyba jednak pójdę znowu w nowy, trudno. W ramach poszukiwań dotarłem do Monachium. Oczywiście nie jechałem tam specjalnie by pooglądać motocykle. Pojechałem na koncert, a przy okazji odwiedziłem kilka sklepów.

Oto fabryczny salon BMW MOTORRAD tuż przy fabryce:



Gdy wszedłem byłem trochę zdziwiony, że stoi tylko kilka sztuk, ale gdy zszedłem piętro niżej...



Pierwszy raz w życiu widziałem tak około 200 motocykli BMW w jednym miejscu. Robi wrażenie. Niestety jedyny interesujący mnie model to K 1300 S



No moto fajne, tylko to malowanie..  a zwłaszcza cena ()-:



Bylem zawiedziony, że nie było 2 nowych modeli, które chciałem pooglądać na żywo: S 1000 XR i R 1200 RS.

Za to na tej samej ulicy vis a vis jest salon DAINESE oraz sklep z kaskami. W tym pierwszym akurat nie było nic ciekawego, no chyba ze ktoś chce wydać 800 € na najnowszy kask Valentino Rossi. Za to sklep z kaskami to poezja, jakieś 300, może 500 modeli, szok! Na szczęście mój SHOEI Neotec jeszcze się nie rozleciał, wiec ograniczyłem się tylko do oglądania.

Jakiś kilometr dalej, tuż przy bocznej ulicy jest sklep niemieckiej sieci POLO. To coś jak BIEDRONKA tylko, że z rzeczami dla fanów 2oo z silnikiem. Od dłuższego czasu szukałem zimowych rękawic, bo moje stare ALPINESTARS już nie dają rady. Regularnie co kilka tygodni zaglądam do sklepu MOTO AKCESORIA w Katowicach pytając zawsze o zimowe rękawice z membraną i ociepleniem. Myślicie, że je dla mnie ściągnęli? Jasne, że nie, no bo po co niby? A tutaj, w pierwszym sklepie w Monachium wchodzę i mam do wyboru jakieś 50 modeli rękawic. Od razu podchodzi do mnie brzydka Niemka i pyta jak mi pomóc? I co? I za 10 minut wychodzę z grubymi 3-palczastymi rękawicami za 30 €. U nas musiałbym zapłacić z 700  zł, to jest k.... chamstwo! Zarabiamy średnio 4 x mniej od Niemców i do tego mamy ceny wyższe! Donald coś Ty nam w tym kraju zafundował?? Kupiłem jeszcze za śmieszne 25 € grubą kominiarkę z wielkim kołnierzem aż po klatę, u nas takich nawet nie widziałem.

Testowałem te ciuchy choćby dzisiaj (temperatura + 14 w słońcu) i było w nich niestety.... za ciepło, nawet przy prędkości ponad 200 km/h na autostradzie.

Niemcy to inny, wg mnie lepszy Świat. Ponadto oni mają - podobnie do Brytyjczyków - hopla na punkcie motocykli i jeżdżą przy każdej pogodzie.

No ale niestety to my wygraliśmy wojnę i mamy teraz 60 lat opóźnienia w rozwoju, dzięki Stalinowi i jego następcom..

PS. Wpis ten to oczywiście ukłon w stronę największego fana BMW w naszym kraju.... przynajmniej odkąd zamienił VFR'e na K1200S (-;