Czyli dlaczego bracia zmieniają się w wilki...
Jak pewnie część z Was wie, jesienią sprzedałem Bandita i od tego czasu szukam czegoś nowego. Założenia są niby proste. To ma być moto podobne do poczciwego Bandziora lub w stylu starego Vstroma. Jedyne kryterium to kontrola trakcji, powiedziałem sobie że nowy sprzęt musi już ją mieć i basta!
Pozostała zatem podstawowa kwestia, nowy czy używka? Bandita kupiłem w salonie i po 4 latach sprzedałem tracąc jakieś 25.000 zł, nie licząc serwisu. Decyzja zatem jasna, nigdy więcej nowego sprzętu, idę w używany. Miło gdy będzie salonowy, od 1-szego właściciela, najlepiej 2-3 letni z małym przebiegiem, tak do 10 tys. km.
Całą zimę siedziałem więc na allegro i mobile i co? I dupa! Mogę jasno stwierdzić, że albo mam zbyt duże wymagania albo rynek motocykli używanych jest totalnie chory? Podzielę się swoimi przemyśleniami z tych kilku miesięcy.
1. Po pierwsze primo gdzieś 1/3 ludzi nie odpowiada na @ dotyczące ogłoszenia. Nie wiem czy tak trudno napisać w odpowiedzi 2 słowa (np. f... y..), skoro podało się w ogłoszeniu adres @? I co istotne, nie dotyczy to tylko prywatnych ogłoszeń! Otóż dealerzy również nie kwapią się z odpisywaniem, a przodują w tym 2 salony z południa Polski. Jeden to autoryzowany dealer Yamahy, a drugi takiż sam ale Kawasaki. Trochę to dziwne, że olewa się potencjalnego klienta, który ma budżet 50.000 zł na nowy sprzęt.
2. Po drugie primo, kolejna 1/3 ludzi odpisując już pytała czy jestem idiotą czy też moja oferta jest żartem? Nie wiem, ale chyba na tym polega handel że sprzedawca podaje cenę, a kupujący proponuje zawsze 10, 20, 30% mniej? A może się mylę? Może w Polsce dalej panuje komuna i używany motor jest droższy niż nowy w salonie? Wariaci właśnie tak robią i wystawiają używki o kilka tysięcy drożej, niż cena nowego. O co kaman?
3. Po trzecie primo, dlaczego na drodze jesteśmy sobie braćmi, podnosimy lewą rękę pozdrawiając się, przybijamy piątki w knajpach, ale gdy już dochodzi do relacji sprzedawca - kupujący, stajemy się dla siebie wilkami? Dlaczego sprzedając moto nie można być szczerym... że był szlif, że są łyse opony itd.? Gdy po mojego Bandziora przyjechał kupiec zdziwił się, że ja coś chyba oszukuję, bo to niemożliwe by motor z przebiegiem blisko 90 tys. wyglądał jakby wczoraj wyjechał z salonu i na pewno dokręciłem przebieg na wiertarce. Dlaczego gro braci kłamie i próbuje oszukać nabywcę? Przecież ja nie jestem frajerem i sprawdzę co i jak. Tylko po co nawijacie przez telefon że sprzęt jest w idealnym stanie, nie trzeba nic inwestować, gotowy do sezonu, nic tylko jeździć?
Oto przykład..

Jeśli ktoś nie poznaje, jest to włoska Aprilia Caponord 1200, czyli jeden z motorów które są na mojej liście zachcianek. Przez telefon już mi coś nie pasiło, ale tak mi się ten moto podoba, że zrobiłem sobie 600-kilometrową wycieczkę. Sam model jest super, idealna pozycja za kierownicą, fajnie reaguje na dodawanie gazu, full elektroniki - np. ADD czyli zawieszenie aktywne (tylko w wersji Travel Pack), które w czasie jazdy ustawia się samo w zależności od warunków jazdy - no i ten wydech, chyba najlepszy fabryczny gang od czasów starego Vstroma 1000, po prostu poezja! Ale...

Jak można mówić że stan super, skoro od ręki widać że coś jest nie tak? Kto do takiego potwora daje różne opony z tyłu i z przodu? I jeszcze wciskać kit, że opony nowe, skoro jedna jest łysa jak głowa śp. posła Oleksego? Po co wysyłać piękne fotki, podczas gdy moto jest w rzeczywistości poobijane? Kto ma uwierzyć, że kufer rozwalił się sam w serwisie? I kluczyk też sam się połamał?
No ale skoro już jestem, to jadę. Jest słońce i jakieś + 8 stopni. Zaczynam oczywiście od wizyty na stacji benzynowej, by dolać wahę i sprawdzić ciśnienie w oponach. I co? Oczywiście brakuje ponad atmosfery w każdym kole, wiadomo więc już że moto po prostu nie było zadbane. Ale choć jechało na wprost i spokojnie pięknie ciągnął ponad 200 km/h, super maszyna. Kiedyś takiego trzeba kupić!

Jak widać na powyższej fotce, poszedł mi 237 km/h i to bez żadnej zadyszki.
Po powrocie pytam jeszcze jak się odpala grzane manetki, bo niby miały być, a nie chciały odpalić? I oczywiście znowu zong, bo ten egzemplarz nie ma grzanych manetek! To po co kłamać, że są? Nie rozumiem. Moto dalej jest wystawiane i w ogłoszeniu ciągle jest opis, że są grzane manetki. Bez komentarza...
4. Czwarta rzecz to przebiegi. Po co kłamać, że moto ma 10 tys. skoro manetki są prawie łyse i widać, że jest kilka razy więcej nabite? W przypadku białego Caponorda było podobnie, w ogłoszeniu 7 tys, a na miejscu zrobiło się prawie 3 razy więcej.
5. Na koniec lojalność wobec kupca, czyli po prostu granie fair. Drogi bracie - sprzedawco - skoro zgadzasz się na cenę i jest wszystko dogadane, to jak można sprzedać sprzęt komuś innemu? Jeszcze handlowca to zrozumiem, bo każdy handlowiec to menda i dla kasy rodzoną matkę sprzeda. Tak uciekło mi te piękne BMW R 1200 RT:

Choć może to trochę i moja wina, trzeba było jechać do salonu, wpłacać zaliczkę i brać, a nie czekać na dokumenty @. Szkoda, taka maszyna poszła za 40 tysiaków, a wyposażona była we wszystko, z wyjątkiem radia, nawet kanapa była podgrzewana, no bajka. Trudno, prawa rynku.
No ale brat motocyklista jak tak może zrobić? Miałem dogadaną poniższą Multistradę, ciuchy w bagażniku gotowe na jazdę próbną, w portfelu kilka tysiaków na zaliczkę.

I co? Kilka godzin przed spotkaniem gość dzwoni, że sprzedał Ducati koledze! No jak tak można? Pytam się, jak? No w USA to bym gościa do sądu podał, bo ustna umowa to też jest umowa! Dobrze choć, że zadzwonił i oszczędził mi 100 km jazdy.
Aktualnie czekam na @ ze zdjęciami kolejnego sprzętu, tym razem Suzuki GSF 1250 FA na Akrapovic'u. Zobaczymy, czy i tym razem zrobią mnie w balona ()-:
Konkluzja będzie wtedy niestety smutna... ludzie to ch..?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz