piątek, 26 czerwca 2015

wypas kaczka w Bielsku

To miał pierwotnie być super weekend, początek wakacji, zero zobowiązań, nic tylko wsiadać na motor i gonić do Chorwacji. Miał być, bo… bo zaufałem prognozom pogody, które jasno mówiły, że u nas, w Czechach, Słowacji, na Węgrzech i północy Chorwacji ma lać. Ni w pięć, ni w dziewięć, nie dało się nic zaplanować, bo albo deszcz miał być w piątek i niedzielę, albo w sobotę i poniedziałek. No i tak oto z super weekendu, zrobiła się totalna kaszanka.. czy raczej "kaczanka", ale od początku..

Już w piątek po pracy czułem, że coś tutaj jest nie tak. Pojechałem do roboty autem, no bo niby miało lać?! Szkoda tylko, że jakoś ani kropla nie spadła, więc znowu siadłem do prognozy i zarówno Meteovista jak i Google, upierali się że w sobotę i poniedziałek to już na 75% będzie lało. No tak, nie bierzemy zatem urlopu i jedziemy grzecznie po pracy do domu. Ale wracając autem trzeba odpalać klimatyzację, bo jest przyjemnie cieplutko, no cóż nie ma siły, szybko wbijam na chatę, przebieram się. Jeszcze tylko zaczepka do Pana C. czy nie raczy ze mną wybrać się na moto kawkę? Nic, zero odpowiedzi, totalna olewka, trudno walę samemu.

Jest już przed 18.oo, pytanie zatem gdzie by tutaj skoczyć, bo to musi być w miarę niedaleko? Jestem głodny, więc wybór pada na Trattoria Da Tadeusz w Bielsku. Byłem tam ostatnio zimą i kaczka w słodkim sosie rzuciła mnie na kolana.

Jadę zatem..

 

Wpis miał być co prawda o jedzeniu, ale..

No właśni, ale jest piątek wieczór pierwszego weekendu wakacji, zatem na drogach ogromny tłok. Internetowa mapa pokazuje praktycznie wszędzie korki, wybieram więc najkrótszą trasę przez 3 Górki i od razu utykam w mega korasie. Na szczęście jadę moto, więc wbijam na środek między 2 pasy stojących aut i powoli na jedynce, no max dwójce, mijam mozolnie auta z palcami na dźwigni hamulca, gotowymi do interwencji w razie spotkania jakiegoś kretyna.

I tu spotyka mnie mega rozczarowanie, bo tym kretynem okazuje się inny motocyklista! Wpierw stoi w korku jakby jechał autem, ale gdy go mijam, nabiera odwagi i również rusza. Ale o zgrozo, co ten koleś na chopperku robi? Ja jadę środkiem na 2-pasmowej jezdni, wymuszając poniekąd groźną facjatą 4 reflektorów Zygzaka aby kierowcy aut grzecznie odsuwali się na boki.

 

A co robi tamten? Zamiast jechać za mną, to Pan X – czytaj drugi motocyklista – daje na pas pobocza i pcha się skrajem drogi. No nie kumam tego. Co mają zrobić biedni kierowcy z prawego pasa, skoro ja ich zmuszam poniekąd do odbijania w prawo, a tam czeka na nich Pan X na chopperze? I żeby nie było, nie mam nic do chopperów, sam pewnie za jakieś 20 lat przesiądę się na jakiegoś Intrudera lub Irona, ohhh oba są na "I" (-; Pytam tylko, czy ten Szanowny Kolega ma wszystkie szare komórki w normie czy nie? I jak tu potem nie dziwić się kierowcom samochodów, że się na nas czasem denerwują? No trudno, widać i tacy kolesie jeżdżą motocyklami. Nie mam wyboru i też przebijam się na pas pobocza, podążając za Panem X. Na szczęście korek miał tylko kilka kilometrów, więc ta sytuacja nie trwała zbyt długo.

Tuż za Katowicami odkręcam manetkę i pędzę sobie na południe. Niestety po drodze jeszcze z 3 razy jest korek, więc dopiero grubo po 19.o wbijam do Trattorii.

 

Parkuję Kawę na widoku i od razu zaczepiam kelnerkę. „Karty Pan nie potrzebuje?” pyta. „Nie trzeba! Ja chcę kaczkę w tym pysznym słodkim sosie. I zimną Colę do tego poproszę”.

I już siedzę, czekam sobie spokojnie w ogródku na wymarzoną kaczuszkę. Czas płynie jednak bardzo powoli, tak jak Rudy 102 toczący się powoli po ekranie telewizora. I wreszcie jest..

 

No cóż to jest za uczta dla podniebienia! Kaczka to danie dość rzadko spotykane w menu restauracji w naszym kraju, ale jadłem ją już parę razy. Ale ta kaczka tutaj, to jest poezja! Miękka, soczysta, oblana pysznym słodkim sosem z owocami leśnymi, chyba też ze śliwką. No odlot! Porcja jest tak mega, że niestety nie dam dziś rady lodom waniliowym z gorącymi malinami, a szkoda, bo ostatnio były pyszne. Trudno, sama kaczuszka musi dziś wystarczyć. Zajadam się, aż mi ślina cieknie po brodzie. Wysysam każdą kosteczkę. Wstyd się przyznać, ale wsunąłem wszystko, łącznie ze skórą. No byłem w siódmym niebie, gdybym był sam w ogródku, to bym i talerz wylizał (-;

W międzyczasie pod knajpkę podstawia się kolega na chopperku. Pozdrawiamy się, mam nadzieję że to nie jest Pan X ()-:

 

Ponieważ pogoda mega przyjemna, siedziałem sobie w Trattorii chyba z godzinkę, sącząc powoli dietetyczną Pepsi i oglądając co tam światowi sportowcy powrzucali nowego na Twittera.

Zauważyłem przy okazji, iż w Bielsku jest moda na łysych facetów w kolorowych koszulach z takimi „męskim” torebkami noszonymi na skos przy biodrach. Oj tak, na szczęście ja zawsze idę pod prąd i nie mam takiej „męskiej”…czegoś tam (-; Z dzieciństwa pamiętam, że mój Ojciec zawsze na wyjazdy zabierał saszetkę i wskazywał nią kierunek, w którym grzecznie za nim podążaliśmy, zwiedzając słoneczną Italię czy też dalekie krańce ZSRR. Ale to nie było z paskiem, tylko trzeba było nosić w ręce, bądź – o zgrozo – pod pachą. Teraz, po 30 latach, saszetki zastąpiły te „coś tam”. Kurcze, muszę wygooglować jak to się nazywa? Mam. Albo „torebka na ramię” albo „saszetka męska” ()-: Brrrrrrrrr...

Dobra, spadam stąd. Odpalam Kawę i w drogę. W słuchawkach Yanosik dba o to, by koszty tej kolacji nie uległy gwałtownemu wzrostowi.

Teraz droga pustawa, wszyscy wakacjowicze dojechali już w Beskidy, można trochę popędzić. Ale tylko trochę, bo co chwila słyszę w uszach „Fotoradar, tysiąc metrów, ograniczenie prędkości 70 km/h”. Trzeba ciągle hamować. No z pewnością Henry Cole nie określiłby DK86 + DK1 „Najwspanialszą trasą motocyklową Świata”, lepiej jednak prezentuje się pod tym względem Wiślanka!

Późnym wieczorem wbijam do Katowic, dookoła gęste czarne chmury, ale ja nie złapałem nawet kropelki. Wyjazd, choć mega krótki, uznaję za udany.



Kaczka + Pepsi + paliwo = ok. 100 PLN

Warto było!!! Bójcie się wszystkie kaczki w Polsce, bo będę wracał do Trattorii Da Tadeusz częściej…

czwartek, 4 czerwca 2015

długi weekend na Krk'u

No cóż, co by to był za rok bez wizyty w Chorwacji? Ba, cóż to by był za miesiąc bez Karlovaćko? Chcąc nie chcąc, przyszedł długi weekend i nie było nawet chwili namysłu, co z tym czasem zrobić. Wiadomo……lecimy na Chorwację ((-:

Szybkie telefony do 2 znajomków, nie będę wymieniał z imienia by nie było obciachu, standardowo obydwaj na „nie”. Jeden bez kasy, drugi chory. Trudno, jedziemy samemu, jak zwykle ()-:



To będzie pierwsza długa trasa Zygzaka, trzeba więc go dobrze przygotować. Ciśnienie sprawdzone, łańcuch nasmarowany… tak tylko kufrów niestety jeszcze brak. Trudno, na razie po USA w kasie pustki, zatem nie ma budżetu na inwestycję w zestaw podróżny, pojadę zatem z tankbagiem i plecakiem – ale w sensie nie z dupcią jakąś, tylko z torbą na plecach (-;



Najważniejsze, że jest deflektor i będzie można normalnie jechać, bez sztucznego pochylania się, by unikać pędu powietrza.



To w drogę! Za cel tym razem obrałem miasto Krk na wyspie Krk, dokładnie 940 km w jedną stronę



Wstałem sobie bladym świtem ok. 7:30, by po porannej toalecie punkt 9:05 wsadzić dupsko na Zygzaka. Standardowo tankuję na A1 jeszcze w kraju i płacę kartą kredytową, aby z mojego "ukochanego" mBanku mieć darmowe ubezpieczenie podróżne.

W mgnieniu oka jestem już w Czechach. Między Ołomuńcem a Brnem jest kilka remontów, ale motocyklem się to sprawnie przejeżdża. Co chwila łapię coraz to szybszego zająca, ale i tak jest dość powoli, więcej jak 150 km/h żaden nie gonił. I dzięki chyba temu czeka mnie pierwsza duża niespodzianka. Jadę.. jadę.. Ołomuniec.. Brno.. jadę i jadę.. a tutaj Zygzak nie woła nic a nic o tankowanie.. a to dziwne. Bandita musiałem zawsze tankować gdzieś między Brnem a granicą Słowacji. A Zygzakiem mijam granicę Słowacji a ten dalej nic, ryzykuję zatem i próbuję dojechać do Bratysławy. I co?



No i dojechałem, co prawda już na oparach, bo do baku weszło ponad 20 litrów, ale dojechałem. Kurcze 200 KM a ten pali mniej niż 100-konny Bandit, super!

Standardowa kanapka, i dużo, dużo napojów – jest mega gorąco, w cieniu ponad 30 °C – zdechnąć można. Rozbieram się ze wszystkiego co się da, niestety z racji na brak kufrów nie dałem już rady spakować letnich butów, więc będę się musiał pomęczyć w wysokich, trudno. Słowacja minęła w mgnieniu oka, Węgry podobnie, cały czas niemiłosiernie grzeje słońce, jest pięknie. Oczywiście dzięki zasięgowi Kawasaki, nie muszę tankować i już jestem w mojej ukochanej Chorwacji.



Dopiero przed Zagrzebiem zatrzymuję się na postój.



Ten kawałek autostrady jest jak zawsze pusty, mało kto jeździ z Budapesztu do Zagrzebia, dziwne. Rozwalam się zatem wygodnie na motocyklu i jadę sobie spokojnie.

Znalazłem fajną pozycję na tym moto, kładę się na tankbaga, nogi opieram piszczelami na podnóżkach pasażera i tak sobie lecę jak kiedyś Małysz w powietrzu (-:



Dopiero gdzieś w górach za Zagrzebiem dogania mnie czarne A8 na warszawskich blachach. No, to zacznie się sportowa jazda, przełączam mapę silnika na „full” i dajemy czadu. Na początku facet myślał, że mnie zgubi ale tak ok. 280 km/h to już sobie odpuścił i pogodził się z faktem, że jego wypasione Audi nie ma szans z Kawasaki. Na prostej dawał radę, ale gdy w górach zaczęły się mocne zakręty, to zwolnił, a ja jeszcze odkręciłem i tyle go widziałem, została gdzieś w tyle. Po jakiejś pół godzinie zwolniłem i poczekałem, aż mnie dojdzie. Był szacun, żadnego chamstwa, może on tylko miał auto na takich blachach a był z jakiegoś normalnego miasta? Tak oto dojechałem do celu.



Ludzie często dziwią się że mi się tak chce jechać cały dzień do tej Chorwacji? Ale gdy wyjeżdża się z ostatniego tunelu przed Zadarem albo wjeżdża na Krk, to nie trzeba słów by opisać piękno tego kraju.



W Europie Chorwacja nie ma wg mnie dla siebie konkurencji, jedynie USA z tego co widziałem, przebija Chorwację. Ale to moja subiektywna opinia.

W każdym bądź razie jestem na Krk’u (wyspie) i w Krk’u (mieście), musiałem też pokonać Krćki Most. Teraz czas zatem na rybkę



I Karlovaćko!!!



Wieczorem port to piękne miejsce



Byłem taki zmęczony, że 4 Karlovaćka starczyły abym nie za bardzo pamiętał jak trafiłem z powrotem na kwaterę (-;



Za to widok, który powitał mnie rano, pozwolił mi w ekspresowym tempie pozbyć się kaca



A do tego zimny radlerek smakował bossssko..



Adriatyk tylko tutaj ma taki piękny lazur. Nie wiem dlaczego, ale od strony Włoch jest inaczej.



Byłem już rok temu na tej wyspie, ale po drugiej stronie. W miasteczku Krk jestem po raz pierwszy i robi na mnie duże wrażenie.



Centrum jest pełne wąskich uliczek i klimatycznych knajpek



Port jest średniej wielkości



Oczywiście na promenadzie zapłacimy z wszystko jak za zboże, ale taki los głównej atrakcji miasteczka



Ale starczy wejść w boczne uliczki i prawie w każdej bramie, wnęce, można znaleźć miły lokal z dobrym i niedrogim jedzeniem



Gdzie można trafić na fajną toaletę (-;



Zjeść pyszną rybkę



A po dobrej rybce wiadomo, najlepsze na świecie Chorwackie lody



Tylko na jednej plaży było więcej ludzi



Poza tym czuć że jeszcze nie ma sezonu



Tak, tak, dzień w takich klimatach mija szybko..



Czas iść spać bez piwka, bo skoro świt w drogę do domu ruszać trzeba. Ustawiam budzik na 7:15..

Droga znowu upływa w miłej atmosferze, jest ciepło, choć w górach już nie gorąco, Zygzak mknie spokojnie po równych, Chorwackich autostradach. Bez tankowania zajeżdżam znowu aż pod granicę Węgierską. Mógłbym nawet jechać jeszcze dalej, ale po pierwsze muszę się pozbyć reszty Kun, a po drugie od tej stacji INA w Trgovinie do kolejnej przed Balatonem jest ponad 100 km, a nie chcę co chwila zerkać na wskaźnik zasięgu.



Robi się znowu mega gorąco, asfalt aż topi się pod kołami. Przez Węgry znowu przejeżdżam sprawnie, wracam przez Vasvar, choć i tutaj są roboty drogowe i 2 razy stoję na światłach. Nie ma siły, dopóki nie zrobią tej 2-pasmówki z Szombathely aż do Csornej czy nawet do samej autostrady M1, trzeba liczyć się z korkami i robotami drogowymi. Jeżdżę tędy regularnie już jakieś 2-3 lata i widać, że praca trwa, ale idzie to Węgrom mega powoli, coś jak u nas (-;

Nareszcie dobijam do autostrady i zatrzymuję się na ostatnim MOL’u też głównie po to by pozbyć się z portfela zeszłorocznych Forintów i zjeść w Marche ciepły posiłek.



Jak zwykle tłumy na tej stacji i obsługa mega powolna, ale za to wybór jedzenia jest spory.



Decyduję się na gulasz



A Zygzaka pilnuje zielona krowa



Przez Słowację przejeżdżam tak szybko, że nawet nic nie zapamiętałem.

Za to, gdy tylko wjechałem do Czech i termometr pokazał + 35 °C, mózg zaczął się gotować pod kaskiem. No żeby u Pepików było jeszcze cieplej niż nad Adriatykiem? Musiałem schłodzić się Kofolą



Za Brnem przykleiłem się do białego Maserati Quattroporte i tak sobie lecieliśmy 200 – 220 przez cały knedlikoland, aż musiałem zatankować jeszcze za Korony, bo mi nagle brakło paliwa



Równiutko 10 godzin od wyjazdu z Krk’u wjeżdżam do garażu. Dupsko trochę boli, ale gdy patrzę na średnie spalanie z całej trasy, uśmiech sam pojawia się na twarzy (-:



6,3 litra to bardzo dobry wynik dla 200-konnego silnika 1441 cm3, szczególnie biorąc pod uwagę, że leciałem często 200, a nawet i 280 km/h (((-;

Gdy zszedłem z motocykla i spojrzałem na pyszczek Zygzaka, padłem ze śmiechu.. Biedne te wszystkie robaczki…



Czym prędzej zabieram Zygzaczka na myjnię i doprowadzam go do lśnienia (-:



Kocham Chorwację (nie tylko)… mam nadzieję, że wkrótce tam wrócę..

poniedziałek, 1 czerwca 2015

moto rybka na Wiślance

Wraca człowiek umęczony do domu z roboty ok 18.oo, a tu słońce świeci, jest jakieś + 25 stopni, tak to chyba lato (-: Wyjścia nie było, Zygzaka czas z garażu wyciągnąć..



Dzwonię do Ciżuka jeszcze z roboty i słyszę "aaaa u mnie chyba padać będzie". Dzwonię teraz drugi raz "eeeeeeeee po dzieciaka muszę jechać, a w końcu nawet nie pada". Dobra, jedziemy solo gdzieś na kolacyjkę.



Kurs wziąłem na Wiślankę czyli DK81, bak pełny, można odkręcać manetę.

Wiślanka to taka chyba kultowa trasa dla motocyklistów ze Śląska. Jest 2-pasmówką, choć co skrzyżowanie to światła, trzeba też uważać na fotoradary, ale tutaj nieodzowny Yanosik odpalony w słuchawkach. Najważniejsze są jednak zakręty, których jest sporo, szczególnie za Skoczowem. I są to szybkie zakręty, które przy odpowiedniej technice można pokonywać z prędkościami 3 x przekraczającymi dozwolone znakami 70 km/h. Na szczęście nikt już tak od zmiany przepisów nie jeździ (-;

Zatem i ja grzecznie mknę sobie 70-ką po tych winklach. Co ja piszę, 70-ką? Chyba 80-ką, no bo te 10% można mieć przecież w zapasie ((-; Co ja piszę, 80-ką? Chyba.. no właśnie, niech pozostanie to moją słodką tajemnicą, w każdym bądź razie było ostro. .

W Skoczowie oczywiście nawrót na ślimaku, bo troszkę za późno aby aż do Wisły gonić. Z powrotem było już mega ostro, nawet na jednym z lewych zakrętów, poczułem że życie jest bardzo krótkie, ale obiecuję, że 3 z przodu nie było ()-:

Zresztą gdy jeżdżę takim drogami, ustawiam mapę silnika na "L" (low), wtedy Zygzak ma ok. 150 KM. Tylko na autostradach pozwalam sobie na mapę "F" (full) i ogarnianie tych 200 kucyków. Jedzie się pięknie, choć ruch spory i mimo iż mam tylko bieliznę + skórę, jest mi gorąco. Dojeżdżam do łowiska w Zbytkowie.



Przejeżdżałem tędy wiele razy, ale po raz pierwszy się zatrzymuję. W weekendy jest tu zawsze pełno ludzi, dziś puściutko. Wbijam na tarasik i zamawiam pstrąga:



Uwielbiam ryby, ta też nie była zła, choć nie umywa się niestety do grillowanych pstrągów w Moszczance. Ale w tygodniu trudno znaleźć czasy aby pogonić 150 km w Góry Opawskie, zatem musi starczyć Zbytków. Można tutaj przyjeżdżać na wędkowanie, jest bardzo wiele stanowisk do moczenia kija. Wjazd kosztuje tylko 5 zł i potem dopłaca się za każdy kg złowionej ryby. Lepiej mieć swoją wędkę, bo do wypożyczenia są tylko trzy, a uwierzcie że w weekend to nie wystarczy.



Zatem zjadłem rybkę i czas w drogę powrotną..

Po drodze miałem dość fajny test hamulców, gdy dwukrotnie piesi nie za bardzo byli zdecydowani czy ryzykować spotkanie z 4-ocznym motocyklem zbliżającym się z prędkością światła i po zrobieniu pierwszego kroku, cofali się z przejścia na chodnik. Oczywiście za każdym razem spokojnie zatrzymywałem się przed przejściem, kontrolując tylko w lusterkach, czy nie sprzątnie mnie z tyłu jakiś zaspany kierowca tira ()-: Jeden dzieciak z wrażenia aż się na przejściu przewrócił, ale jego głowa była jeszcze na poziomie crash pada mniej więcej ((-;

Za Mikołowem zaliczyłem parenaście kropel deszczu, ale ogólnie uważam wyjazd za udany!

W domu, do 22.oo myłem zabite robale z nowej kurtki... potworna sprawa..