piątek, 17 lipca 2015

tym razem nie-rekordowy weekend nad Bałtykiem

Może pamiętacie, może nie, ale kilkarazy byłem już na grillu nad Bałtykiem, podczas których padały rekordy ciepła. Kiedy więc gdzieś na początku lipca Bodyn zadzwonił, że w 3-ci weekend robimy imprezę, aż podskoczyłem z radości. Znowu Bałtyk, znowu żeberka z grilla, znowu pyszne ciasto Ulki, mniam, mniam, mniam..


Już w czwartek wszystko spakowałem w tankbaga, napompowałem koła, zatankowałem Kawę.



Kurcze, pompowanie kół w Zygzaku to przez mega wielkie tarcze hamulcowe, jest nie lada wyzwanie, na większości cpn’ów są końcówki kompresora z takim metalowym przedłużeniem i nie da się tego zmieścić między tarczę a felgę. W Katowicach mam tylko 2 stacje, na których kompresory mają gumowy wąż prawie do samego końca i da się jakoś dostać do wentyla w Zygzaku: ORLEN na Bocheńskiego i BP na A4 przy Praktikerze.

Muszę rozważyć wreszcie zakup małego kompresora do garażu i będę miał święty spokój. A wiecie, co, od razu odpalam Allegro i zobaczę ile to kosztuje? O kurcze, zaczynają się od 20 zł za taki do zapalniczki samochodowej. Takie do gniazdka od 80 zł, trzeba kupić. Ktoś ma jakieś doświadczenie? Co poleca, odradza? Będę wdzięczny, zanim zakupię.

Dobra, jest piątek, zwalniam się z roboty ok. 14.oo by zdążyć przed korkami na bramkach na A4. Ekspresem do domu, zimny prysznic, chłodząca bielizna, ciuchy tekstylne i w drogę! Do Opola idzie nadzwyczaj gładko, nawet bramki przepuszczają moje Viaauto bez problemu.

Wiem, jestem przez to w plecy 50% opłaty, bo elektronika Kapscha nie odróżnia niestety motocykla od samochodu i kasuje mi z konta pełną opłatę. Ale wiecie co, odżałuję te 8 zł, bo wolę płynnie przejechać przez bramki i nie bawić się w zdejmowanie rękawic, szukanie portfela itd. A wiadomo, komfort kosztuje (-; Decyduję się jechać w tę stronę trasą szybką, tj. A4 aż do zjazdu na Żary, potem szybki skrót do Zielonej Góry i znowu ekspresówką S3 aż do Szczecina.



Niestety za Opolem na A4 zaczyna się horror, chyba 2/3 odcinka do Wrocławia jest w remoncie i jedzie się 1 pasem. A wiadomo, są wakacje, więc auto za autem, mozolnie 30-40 km/h, czasami nawet wszyscy stają. A ja? Wiadomo, cisnę się albo poboczem albo między auta a słupki oddzielające od tych co jadą z naprzeciwka. Na szczęście jakieś 80% kierowców puszek jest uprzejma i puszczają motocykle, WIELKIE DZIĘKI WAM ZA TO!!!! Niestety, co któreś auto trafi się albo na barana, którego ściska z zazdrości że Ty chcesz go minąć – choć nie wiem dlaczego, skoro to mi pot leje się pod kaskiem, a on ma w autku odpalone AC - albo po prostu na niedzielnego kierowcę, który nigdy nie patrzy w lusterka, no bo po co? Przecież jego Golf jest najszybszy na planecie zwanej Ziemią (-; Chwilami tego ciśnienia nie wytrzymuję i łamiąc wszelkie zasady logiki i bezpieczeństwa, robię slalom między słupkami i podganiam pod prąd lewym pasem. Wariat! Kiedyś mi za to taki mandat wlepią, że hej..

Tuż po zjeździe z A4 na Żory robię tankowanie na nowiutkim Orlenie. Chowam moto do cienia, bo upał jest nieznośny. Leci standardowy zestaw: kanapka + energetyk o smaku mojito + coś słodkiego na deser (((-:



Piszę tego posta w sierpniu, gdy za oknem w Katowicach jest + 38 °C, ale wtedy w lipcu wydawało mi się, że + 30 °C to jest mega dużo, cóż za paradoks (-; Nie do końca pamiętam też całą trasę, bo minął blisko miesiąc, ale jedno zapamiętałem dobrze. Ostatnie tankowanie robiłem na końcu S3 tuż przed Szczecinem. A dlaczego je zapamiętałem? Pewnie powiecie, że jestem tendencyjny i nietolerancyjny, ale trudno.

Otóż gdy już sobie – jak zwykle po tankowaniu - spożywałem zimne power - mojito, do dystrybutora podjechała srebrna 911-ka. Od razu sobie pomyślałem, że pewnie znowu jakiś gej w Porsche? Jak wiecie nie lubię Porsche, nie dlatego że mnie na nie nie stać, po prostu nie lubię i tyle. To tak jak z kotletami mielonymi, też ich nie lubię, choć mięsko uwielbiam. Nawet gdybym miał kasę na wypas auto, wolałbym kupić coś stylowego, subtelnego, jak Maserati czy Aston Martin, no ostatecznie Audi, ale nie Porsche. Nie lubię Porsche i tyle. Aha, nic do gejów nie mam, nawet kiedyś z 1 dzieliłem całą noc łóżko w Krakowie (-;

No więc tak sobie patrzę i wychodzi z 911-ki „kolega” z bródką, małym kucykiem na czubku głowy, w spodniach z szelkami i………. – uwaga przypomnę, środek lata i ponad 30 stopni – wysokimi skórzanymi butami za kostkę (-; Gdy obok mnie przechodził już miałem gotowy tekst w głowie „Witam! Ładne ciuchy! Męskich nie było?”. Ale się powstrzymałem, no bo każdy może się ubierać jak chce. Szkoda tylko, że pewni „mężczyźni” gdyby nagle zabrakło w kiosku gazety z męską modą, to nie wiedzieliby jak się rano ubrać?! I żeby nie było, sam spędzam codziennie rano w łazience godzinę, tak bitą godzinę zajmuje mi wypindrzenie się rankiem do roboty, z toaletą, prasowaniem ciuchów itd. Licząc ze śniadaniem i ćwiczeniami to jest to prawie 1,5 godziny, które mi codziennie rano wyparowują z planu dnia jak kamfora. Lubię dobrze wyglądać, ale chcę mieć swój, męski styl, być sobą, a nie kopią kolesia z okładki GQ. Dlatego nie mam teraz brody, wygolonych boków głowy i krótkiego warkoczyka na czubku. Never! Never! Never!

Dobra, o czym to ja pisałem, bo fashion blog to przecież nie jest!? Aaaaaaa, minąłem Szczecin, jasne.

Mając w pamięci poprzednie wyjazdy nad Bałtyk, wpiąłem w ciuchy podpinki i zmieniłem rękawiczki na cieplejsze. Zawsze gdy wpada się na DK6 w kierunku Koszalina, zaczyna wiać od morza, no i jest to już z reguły wieczór, więc robi się szybko chłodno. Tnę zatem wzdłuż wybrzeża, już po ciemku. Na szczęście 6 reflektorów Zygzaka rozświetla drogę niczym halogeny na Stadionie Narodowym. Gdzieś po pół godzinie dochodzę 2 srebrne Focusy, to ekipa z Biedronki jedzie na tego samego grilla co ja. Pozdrawiam ich, wyprzedzam i pędzę dalej, nie da się 210-konnym motocyklem wlec za 2 rodzinnymi kombiakami. Gdzieś po 21.oo wbijam wreszcie na BP w Bielicach, kupuję 10 zimnych browarów i po chwili meldujemy się na imprezie w Starych Bielicach. No to zaczynamy…

No tak, przed imprezą trzeba jeszcze kask umyć, póki trupy owadów w miarę świeże ((-:



Ekipa jak zwykle dopisuje, alkohol leje się strumieniami, do tego jest i co pobakać, no rewelacja. Tęskniłem za tym! Wiadomo….sex, drugs & rock n’ roll!!!

Rano, tj. bliżej południa, na kacu udajemy się do Mielna. Niestety plażingu dziś nie będzie, pogoda się skiepściła. Jedziemy więc pokazać się na deptaku. Choć jedziemy, to nie do końca prawdziwe stwierdzenie. Pomimo, iż lokalsi prowadzą nas objazdami, to i tak tuż po minięciu tablicy „Mielno” stajemy w meeeega korku. Tak się nie da jechać, to bez sensu. Zostawiamy 1 auto na parkingu pod sklepem i spacerkiem idziemy w kierunku centrum. Reszta ekipy postanawia czołgać się w korku. Koniec końców, w tym samym czasie spotykamy się na deptaku! O matko, co się tutaj dzieje? Cała Polska zjechała do Mielna czy jak? Tłumy jak na Marszałkowskiej, no dramat. Wszędzie stoiska z Chińskim szmelcem.

Zgadnijcie co to jest?



Nie, to nie są czepki kąpielowe, to są takie pistoleciki do robienia baniek mydlanych (-;

Patison zostaje z rodzicami na karuzelach, my szukamy knajpki z dobrymi lodami i mrożoną kawą.

A wieczorkiem, 2-gi grill (-: Tym razem przebojem jest ciasto na bazie ciasteczek Oreo (fotka to już dzieło mojego Kochania, ale ciasto to samo). W końcu ile można pić??



W niedzielę koło południa trzeba się niestety powili zbierać do domu, a tu co? Zaczyna padać! Ubieram się w ortalion i biorę kierunek na Śląsk.

No nie powiem, pierwsze 2 godziny nie należały do przyjemności. 18 stopni, mega mocny deszcz, do tego DK6 do Goleniowa jest w kiepskim stanie, pełno dziur i kolein, w których stoi woda. Ustawiam KTRC na 3 stopień (najczulszy) i modlę się by pomimo lekko łysawej tylnej opony, Zygzaczek dowiózł moje dupsko całe i zdrowe do domu. Oj to było nieciekawe doświadczenie...

Kontrola trakcji chodziła prawie non stop, tyle było wody, to na białym, to w koleinach, no horror. Gdybym jechał starym Banditem, już by mnie nie było na tym Świecie ()-: Teraz doceniam zalety zaawansowanej elektroniki. No jak ja mogłem wcześniej zrobić ponad 100 tys. km motocyklami bez kontroli trakcji? Wiadomo, jeździło się wolniej i uważniej, szczególnie w deszczu, a dzięki KTRC na mokrym można ciąć prawie tak samo jak na suchym. Prawie, bo największym problemem okazuje się nie woda, ale inni uczestnicy ruchu, czyli kierowcy puszek, którzy jak tylko spadnie kilka kropel deszcze od razu zwalniają o połowę. Ja tu sobie spokojnie lecę te 100 – 120 km/h, wypadam z zakrętu, a puszki jadą 60 – 70 km/h i jest Zong! Trzeba ich wszystkich wyprzedzać, ostro hamować, ostro przyspieszać, znowu hamować, o co kaman? Do tego leje niemiłosiernie i łapy mi już powoli zamarzają. Czytałem chyba jakąś inną prognozę pogody czy jak? Miało być ciepło, więc nie zabrałem zimowych rękawic, podgrzewanych manetek też jeszcze nie mam, więc gdy dojeżdżam wreszcie do S3 rąk praktycznie już nie czuję.

Na szczęście jak tylko odbiłem na południe, jak ręką odjął deszcz zniknął i znowu zrobiło się gorąco i przyjemnie. Standardowo w Świebodzinie tankuję w Tesco pod czujnym okiem Świebodzineira, bo oczywiście przy trasie jeszcze nie zbudowali stacji benzynowych.



Do tego leci „święty” kebab.. a jak to mój syn mówi „Jesz kebaba, karmisz Araba” (-;



Muszę szybko jeść, bo widzę jak z północy doganiają mnie gęste, czarne chmury z piorunami. Dosiadam niezwłocznie Zygzaka. Reszta drogi do domu poszła już sprawnie, oczywiście na A4 między Wrocławiem a Opolem znowu korek, ale przeciskaliśmy się razem z kolegą na chopperku, więc jakoś to poszło.

Wieczorem tankuję jeszcze na Górze Św. Anny.



Podjeżdża 2 kolegów na Beemkach, zagadują co i jak? Mówię, że znad morza wracam i do Gorzowa to był dramat, normalna jesień, i dopiero potem jak ręką odjął, pełnia lata. Oni wracają z objazdu Bałtyku, ponoć w Niemczech jechali nawet autostradą 30 km/h tak lało ))-: Przybijamy piątki i w drogę, do domku..

W garażu sprawdzam tylną oponę, no szok! Mam zrobione niecałe 7.ooo km, a na samym środku praktycznie już nie ma bieżnika.

No tak, 163 Nm zdzierają gumę z tylnego koła w tempie Winnetou skalpującego Old Shatterhanda..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz