piątek, 9 sierpnia 2013

rekordy ciepła w Mielnie...

...czyli dlaczego warto jechać 8 godzin, aby zamoczyć dupsko w Bałtyku?

Ostatnie tygodnie przyniosły nam w kraju pogodę zbliżoną bardziej do Chorwacji czy Hiszpanii, a nie kraju położonego nad Bałtykiem. Wielu Polaków jak zwykle marudziło, że strasznie gorąco, ale to typowe dla naszych krajan. Zimą narzekają na mróz i śnieg, chłodnym latem na deszcz, a w ciepłe lata na gorąco. Tacy już jesteśmy, w przeważającej niestety części populacji. Ja zawsze byłem 'inny od innych' (-:

Zobaczywszy zatem prognozę pogody na ostatnie 2 weekendy na przełomie lipca i sierpnia, mogła w mojej głowie urodzić się tylko jedna idea. Trzeba gdzieś śmigać. Ale z racji na sezon urlopowy, nie mogłem urwać się z firmy na kilka dni, zatem pozostała opcja szybkiego wypadu gdzieś w miarę blisko. Kurcze, tylko że w tym kraju blisko, w sensie km, nie jest równoznaczne z krótko, w sensie godzin jazdy. Miesiąc temu niecały tysiąc km do Chorwacji dałem radę zrobić w 8 godzin, ale ze Śląska nad Bałtyk połowę tamtego dystansu robi się w podobnym czasie. A co mi tam, przecież ja kocham kilometry za sterami Bandziora. Szybki telefon do kumpla z Koszalina czy jest w domu na weekend i lecimy.

Weekend nr 1

A ponieważ jak już się wybierałem z domu, to w drodze nad morze można przecież odwiedzić Łódź oraz Szczecin, tak powstała trasa:



Aby starczyło czasu, wziąłem sobie tylko wolny poniedziałek i jazda. Traska do Łodzi zleciała płynnie i bez większych niespodzianek, tylko okropnie gorąco było. Już na obrzeżach tego miasta włókniarzy troszkę korków, bo budują autostradę i obwodnicę. Trochę ponad 2 godzinki jazdy i popołudniem jestem na miejscu. Akurat Krzychu z rodzinką wrócili ze spaceru po zoo, tośmy od razu usiedli do stołu, na którym obok pysznej zupki z krewetek, od razu - jak to u Krzycha - pojawiła się jedna z licznych butelek whisky. Oj to będzie ciężki wieczór, jak zwykle w Łodzi (-; Tak koło 23.oo udaliśmy się jak zwykle na Piotrkowską, dość już mocno zrobieni. Lilka tym razem została w domu, oj chyba jej 6-ty zmysł wiedział, co się będzie działo. To był bowiem nasz najbardziej ekspresowy pobyt na Piotrkowskiej. Starczyły 4 drinki w jednej w licznych knajp, abyśmy przed 1.oo byli już z powrotem w domu. O powrocie taxi wolałbym jak najszybciej zapomnieć, wspomnę tylko iż po naszym wyjściu Pan Złotówa pilnie sprawdzał, czy tylna kanapa w jego Scenicu nie nosi znamion naszego pobytu, podobnych do tych jakie zostały na chodniku przy Piotrkowskiej. Koszmar, wszystkie krewetki otrzymały szansę na drugie 'życie' )-: Brrrrrrrrrrrr... Prysznic, 2KC i nyny...
Co ciekawe poranek - tj. wczesne południe bardziej - przywitał nas bez większego kaca i bólu głowy. To chyba zaleta nocnych cierpień z taksówki. Wielka jajecznica, kilka godzinki odpoczynku, 2KC, zimny prysznic i w drogę.

Jadąc jeszcze przez Łódź ciągle dumam, którą trasę wybrać? Nagle widzę drogowskaz Aleksandrów Łódzki/Konin, skręcam w lewo, pojadę sobie powoli zwykłymi drogami, dziś nie jestem w nastroju do pędzenia dwie paki autostradą. To był chyba nienajgorszy wybór, mijam zatłoczone termy w Uniejowie i dalej do Konina, idzie płynnie, przejeżdżam nad A2 i jadę dalej. Ponieważ jadę sobie 110 - 120 km/h pierwsze tankowanie wypada mi dopiero w Bydgoszczy. Taka trasa ma zaletę, że ruch nie jest aż tak wielki, jak pewnie by był między Poznaniem a Koszalinem, ale za to co nasze władze nastawiały fotoradarów po drodze to szok! Gdy rok temu w Szwecji mijałem po 2 fotoradary na wioskach, myślałem że Skandynwom lekko odbiło, ale to co się teraz dzieje u nas to jakaś porażka. 2 fotoradary na wiosce to już u nas powoli norma. Ale Biały Bór to już lekkie przegięcie, bo były 2 żółte foto z ITD oraz jeszcze słynny przenośny kosz straży miejskiej, dramat! Całe szczęście, że trzymałem się akurat za Focusem z CB, bo bym nie zauważył tego 'śmietnika'. Kraj debilizmu, zamiast budować drogi, stawiają radary. Ja rozumiem, gdyby była zrobiona nawet płatna autostrada, to wtedy na takich drogach lokalnych można nastawiać radarów, by sknery omijające płatne drogi płaciły za swoją brawurę, ale nie w sytuacji gdy nie ma autostrady, a DK jest główną arterią w drodze np. nad morze. Wszystko na opak.

Natomiast za Bobolicami, w miejscu gdzie DK20 łączy się z DK11, poczułem wielkie szczęście, iż jest niedziela a ja jadę nad morze, a nie znad morza. Od strony Koszalina korek do Bobolic miał bowiem tak na oko z 20-30 km. Auto za autem, parę godzin stania, dramat kierowców i pasażerów samochodów.

Wczesnym wieczorem wbijam do Koszalina. Szybki prysznic i zaczynam boski weekend... ciepły grill, zimne piwko, no poezja. Do tego troszkę bakania i jest odlot. Rano kurs na Mielno. Żar leje się z nieba, jest super! Zimne piwko w jedną rękę, łopatka do piasku w drugą i zabawa na maksa...ciekawe czy dokopiemy się do Australii?



Są ludzie, którzy mnie często pytają jak można jechać 10 godzin na weekend nad morzem? Chyba nie ma jednej, dobrej odpowiedzi. Tak po prostu mam, kocham każdy kilometr za sterami Bandziora, nie przeszkadza mi upał czy deszcz, korki itd. Gdy patrzę na ludzi, którzy cały weekend siedzą przed tv oglądając 1538-my odcinek "M jak miłość" - nie będę wymieniał nazwisk dla własnego bezpieczeństwa - to zadaję im dokładnie to samo pytanie. Jak można tak marnować czas, życie, cenne chwile które mamy? Nie mówię że sam nie siadam z piwem przed tv. Jasne że tak, ale po to by pooglądać jak Henry Cole na Travel Channel przemierza Świat na jednośladach, bądź by podziwiać jak kolesie w Moto GP slajderami łokciowymi orają po asfalcie, albo by po raz 49-ty wysłuchać Bogusia Lindę i jego epokowego "Nie chce mi się z Tobą gadać". Ale ludzie są różni, jedni kochają to, drudzy tamto. Trzeba to szanować.

W każdym bądź razie plażing był boski. Zjarałem się jak rak. Do tego zabawy z młodym w piasku powodowały, że czas zleciał nie wiadomo kiedy? Zrobił się wieczór, zgłodnieliśmy, to wiadomo na rybkę do smażalni. Pychotka. A wieczorem w domku znowu bania (-:

Nazajutrz miałem jechać do Szczecina, ale dopiero po południu. To co, znowu plażing. A że pogoda dopisywała, to tym razem na Bandziorze pojechałem sobie na bulwary nadmorskie.



Ludzi w tym Mielnie tłumy. A koszą na każdym kroku. Bilecik trzeba było kupić.



A na plaży? Totalny masakros of ludzios, ręcznik przy ręczniku, parawan na parawanie. Wszyscy się smażą, bo okropnie gorąco, a wisi czerwona flaga. Taki wiatr, że ratownicy zabronili kąpieli. Może i dobrze, ponoć tylko w ten weekend w Bałtyku utonęło 8 osób. A ludziska na plaży nie znają umiaru, bania, słońce i do wody..

Znajduję fajną miejscówkę obok 3 nastolatek. Smażyłem się chyba z 6 godzin, z czego ostatnie 2 już na stojąco, by coś mnie owiewało, tak byłem obstawiony parawanami. Dlaczego wspomniałem o foczkach? Ano z racji na te kilka godzin obok nich, z przykrością stwierdziłem, iż poziom inteligencji obecnych nastolatków zmierza po równi pochyłej ostro w dół. Najbardziej lałem, gdy dziewczyny miały brania - średnio co godzinę - poziom dyskusji z opalonymi, napalonymi jak dzikie psy, młodymi mężczyznami, momentalnie doprowadzał mnie do rozpaczy. Jak płytkie potrafią być zaloty samców, którzy chcą dopaść taką głupiutką nastolatkę! Pytanie:
- czy ONI zniżają się do ICH poziomu?
- czy ONE grają głupiutkie, bo wiedzą że ONI są równie prości?
- czy też ONE i ONI są po prostu siebie warci?

Miałem już dość i opalania i foczek. Zwijam się do domu na obiad, shower i w drogę na Szczecin.



Wieczorkiem wbijam to kumpla w willowej części Szczecina. Kurcze, ale to miasto jest rozległe, od momentu zjechania z trasy, pod jego dom zeszło mi chyba z 40 minut. I znowu jest grill (-: Ale tym razem leci szkocka ze Spritem. Gadamy kilka godzin, bo nie widzieliśmy się chyba z 3 lata. Dzięki kolego za gościnę i powodzenia w biznesie!

Ostatniego drinka już nie dopiłem, tak nam się chciało spać. Dzięki temu przynajmniej rano wstaję jak skowronek. Kurcze od dziś to już 40-letni skowronek! Ale ten czas leci. Paróweczki na śniadanko i koło 11:00 jestem na S3 w kierunku Gorzowa. Trasa do Kato schodzi bez większych problemów. Jest wtorek - chyba - zatem ruch jak na wakacje znośny. 3 tankowania i jestem w garażu, to był moment, chyba 8 godzin czy jakoś tak (-;


Weekend nr 2

Dwa tygodnie później ponownie prognoza pogody na weekend powalająca. W pewnych rejonach kraju ma być prawie + 40 stopni w cieniu! Kurcze co to Chorwacja czy Hiszpania? No przecież nie będę siedział w taką pogodę w Kato. Szybka decyzja, telefon i jest plan..... tym razem...... tylko Mielno (-;



Ale tu pojawia się niecny plan. A może by tak zbałamucić nowo zapoznaną moto - koleżankę i lecieć razem? Piękna z niej kobieta, warto, warto. A co mi tam. Carpe Diem! Telefon, krótkie info co i jak, dobra jutro mi odpowie, bo niby sprzęt na przegląd idzie. Ach te kobiety, zawsze coś wymyślą (-; Koniec końców pojechałem oczywiście sam, jak zwykle zresztą. I muszę się przyznać, że jazda nad morze to tym razem była ostra jazda. Termometry na A4 pokazywały + 38 powietrze i chyba ponad + 50 asfalt, no urodzić można było. Nie dało się jechać z otwartą szybką, bo gorące powietrze aż parzyło w twarz. A postój na jakichkolwiek światłach oznaczał, iż na kanapę z pleców lały się litry potu.

Tym razem zabrałem tylko 1 kuferek, aby troszkę poszaleć. Postanowiłem sobie, że jadę normalnie, dopóki ktoś mnie nie wyprzedzi, wtedy biorę gościa na zająca i tnę za nim tak długo, aż kolejny nas wyprzedzi i zmieniam zająca na nowego. Wytrzymałem tak chyba z pół godziny, ile w końcu można jechać 120 km/h gdy gorąco jak w piekle. Na każdym tankowaniu musiałem z siebie zrzucać ciuchy, bo nie dało się nawet 2 minut wytrzymać na stacji w kurtce i kasku. No Afryka normalnie.

Gdzieś za Zieloną Górą na nowym kawałku 2-pasmówki spotkała mnie historyjka bliska tej sprzed roku. Dosłownie w momencie gdy minąłem zjazd na Sulechów, włączyła się 2-ga rezerwa. A pamiętam, że na tym nowym kawałku drogi nie ma żadnej stacji. Co prawda jest za 15 km BP, ale obok trasy i nie da się na nią zjechać. Próbowałem nawet sforsować jedną z bramek, ale na nic moje czyny. Wszystko pozamykane na klucz. Co za kretynizm. Jak już zbudują po latach jakąś drogę, to zapominają iż przydałaby się przy niej stacja benzynowa. Tak samo było przez wiele lat z A4. Gdy minąłeś Orlena we Wrocławiu, trzeba się było jakoś doturlać do BP w Katowicach na 3 Stawach, bo nic nie było. Analogicznie jest teraz na nowej A1, gdy wjedziesz na nią za Pyrzowicami, najbliższa stacja przy autostradzie jest..... w Czechach! Co za kraj!! Jakby nie można było budować autostrady i jednocześnie robić przetargu na stacje benzynowe? No tak, właściwy urzędnik musiałby zajmować się 2 tematami jednocześnie, a to dla kogoś kto przychodzi do pracy na 7.oo, czyta wpierw gazetę, pije kawę, sprawdza konto na fejsie, cokolwiek ze swoich obowiązków zaczyna po 2-gim śniadaniu, a o 15.oo stoi już z teczką na przystanku autobusowym, to by było za dużo ()-:

W każdym bądź razie, z racji na rychłą perspektywę pchania Bandziora, zwolniłem do 90 km/h, przykleiłem się do baku i pykałem sobie do przodu. I to mi uratowało jakieś 6 pkt. oraz min. 400 zł z portfela, bo chwilę potem minąłem zaparkowany na pasie awaryjnym żółty kabriolet z czarnym Mondeo tuż za nim. Za szybą Mondeo oczywiście migał napis "policja". Uff, gdybym ciął swoim normalnym tempem, byłoby krucho.

Nagle olśnienie, widzę drogowskaz na Świebodzin, tam musi być jakiś cepeen, odkręcam ponownie manetę i zjeżdżam z trasy. Oczywiście z daleka już wita mnie Świebodziejro, kiedyś czytałem że zbudowali go obok Tesco, albo na odwrót, to Tesco postawili obok Świebodziejra, już nie pamiętam. W każdym bądź razie jak jest market, może będzie i tania stacja przy nim. No i bingo, zaliczam najświętsze tankowanie w życiu.



Na takiej stacji nie ma niestety wc, zatem do umycia kasku musiałem kupić niegazowaną wodę. Nie było też żadnych kanapek, bo pewnie w Tesco jest grill, to po co robić wewnętrzną konkurencję? Zjadam zatem 2 x Prince Polo i powrót na trasę. I tak jazda była w miarę normalna, zero chętnych na zająca. Dopiero na S3 za Gorzowem wyprzedziło mnie białe BMW 6 na poznańskich blachach i mogłem się za nim pociągnąć aż do Szczecina. Nie wiem ile to 'biemdablju' miało mocy, ale gdy przez dłuuuugi czas lecieliśmy blisko 2,5 paczki i koleś nie był mnie w stanie zgubić, w końcu sobie odpuścił i lekko zwolnił, chyba mu żona nagadała, że tak czy tak mi nie ucieknie, więc po co szaleć? Musiał przełknąć gorycz porażki z zaledwie 100-konnym Bandziorem. Ja natomiast szybko przypomniałem sobie jak żarłoczny jest mój moto przy takich szaleństwach i 19-tu 'świętych' litrów z Świebodzina starczyło ledwie do Goleniowa. Tankuję dokładnie na tym samym Orlenie, który rok temu był wremoncie i prawie brakło mi wtedy wahy w drodze na prom do Gdańska. Jeszcze 120 km zwykłą DK i jestem na miejscu. Kato - Koszalin - 747 km - 8:10 - strasznie długo, ale to chyba przez te 4 tankowania.

A na miejscu jak zawsze, domowa atmosferka. Nie zdążyłem jeszcze dobrze zaparkować w garażu, a Bodyn wręczał mi już kufel zimnego Paulanera!!! Boskie uczucie, każdy milimetr ciała, każda komórka doznawała orgazmu emocjonalnego wsysając w siebie te zimne piwo. Brak słów by to opisać.

Wspomnę tylko, że oczywiście na 1 piwku się nie skończyło (-; Ale to nie ja pierwszy padłem, nie ja, oj nie. Byli tacy - a raczej były takie osobistości - które po prostu na chwilę wyszły do wc i wróciły rano (-; Oj nie będę wymieniał z imienia i nazwiska, oj nie. Kac nazajutrz było wystarczającą karą za pozostawienie w salonie gości i dwulatka (-;

A w sobotę......... oczywiście plażing. Gdy przebijaliśmy się przez zatłoczone bulwary w Mielnie, termometr w aucie pokazywał + 33 stopnie. W Polsce, nad Bałtykiem, taka temperatura! Oj gdyby tak morze było u nas na południu kraju, nie trzeba by jeździć do Chorwacji.



Na plaży znów byłoby idealnie, bo i ekipa była większa, i polewaliśmy z młodym wszystkich ciepłą wodą z Bałtyku. Byłoby, bo pewien gość wymyślił sobie, że na plaży zaszpanuje swoją nową komórką i zawartą w niej muzyką. Gość kupił super telefon, ale na słuchawki mu już nie starczyło kasy. W związku z czym przez kilka godzin słuchaliśmy rocka z lat 80-tych na całą moc malutkiego głośniczka telefonu. Kolo nawet jak szedł popływać do morza, trzymał w ręku telefon, no nie rozumiem, nie rozumiem takich zachowań. Sam słucham metalu, ale piski gitar wydobywające się z mikro głośniczka były tak wnerwiające, że nawet kilka puszek radlera nie dało rady nas uspokoić. Ale w przeciwieństwie do tego Pana, my zachowaliśmy się jak zwierzęta stadne i nie okazaliśmy mu naszej niechęci. Na szczęście po jakiś 3 godzinach padła bateria i zapadła błoga cisza (-:

Tym razem wytrzymaliśmy na plaży tylko do 16.oo, no nie dało się dłużej, tak prażyło. Decyzja jasna, spadamy do domu i robimy grilla. Po drodze tylko uzupełniamy zapas Paulanera w Biedronce - jest promocja, to bierzemy skrzynkę - i małosolnych ogórków z Makro. Ledwo weszliśmy do domu, wszyscy rzucili się z głodu na biedne ogórki. No pychotka, pychotka. Każdy dostał swoje zadania - mi przypadło mycie naczyń - i tak już dzięki szeroko zakrojonej pracy zespołowej, godzinę później siedzieliśmy na tarasie, zajadając kark i boczuś z grilla, popijając zimnego Paulanera na zmianę z mojito i delektując się pysznym ciastem zrobionych ze zmiksowanych czekoladowych Hitów, Oreo, śmietany z truskawkami i świeżymi jagodami. No kulinarny odlocik. Ja w pewnym momencie powiedziałem 'stop' i od tego momentu tylko cola z lodem mi wchodziła do żołądka (-;

Nazajutrz pogoda się popsuła, więc już nie było plażingu )-: Koło południa się zebrałem, pożegnałem z gospodarzami do września (lecimy wtedy do niu jorka) i w drogę. Postanowiłem tym razem jechać spokojnie, bo miałem calutki dzień na dotarcie do Katowic. Droga zweryfikowała moje plany, bowiem była to przecież niedziela i powroty ludzi znad Bałtyku.

Takich korków jakie mijałem po drodze, dawno nie widziałem. Akurat na wylocie z Gorzowa przypadło mi tankowanie, zatem właśnie ruszyłem z wyzerowanym dziennym licznikiem km by od razu nadziać się na korek. Jakaś totalna porażka, auto za autem, wioska w wioskę, część ludzi z gorąco powyłaziła z aut i biwakowała na poboczach, co kilka minut tylko podbiegając 300 metrów za kierowcą, który zdążył się w międzyczasie przemieścić o rzut beretem. Jechałem tak chyba z 40 minut, non stop na 2-gim biegu lewym pasem z dwoma palcami na dźwigni hamulca, mijając auto za autem. Za to właśnie kocham motocykl, inni stoją w korku, a Ty po prostu ich wymijasz i powolutku 'tniesz' do przodu z prędkością oscylującą między 30 a 50 km/h. Cały czas w pogotowiu, bo często zmęczeni kierowcy aut potrafią znienacka otworzyć lewe drzwi albo po prostu w nerwach nagle decydują się opuścić korek, tuż przed Twoim nosem! I tak turlałem się równiutko 25 km, myślę że stojący w korku ludzie, spędzili w nim minimum 3-4 godziny, jak nie lepiej. Gdy tylko korek się skończył, zjechałem na pobocze i dzwonię do Bodyna, by w drodze powrotnej wybrali alternatywną trasę, bo tu autem dziś to się jechać po prostu nie da.

Myślałem, że to koniec udręki, ale gdzieś przed Zieloną Górą analogiczna sytuacja, żadnego wypadku, robót drogowych, nic, po prostu tak wiele aut, że znowu ok. 10 km korasa.

A trzeci mega korek był jeszcze gdzieś przed Lubinem, ale ten to już wiadomo dlaczego. Na skrzyżowaniu DK3 z DK12 są światła, ale żaden debil z GDDKiA nie wpadł na pomysł, aby na weekendy wakacyjne przeprogramować je i dać dłużej zielone na linii Z.Góra - Lubin. Nie, bo po co? Światła są, skrzyżowanie jest bezpieczne, bo mniej wypadków, a ludzie stoją w kilometrowych korkach, bo droga podporządkowana - którą nic prawie nie jeździ - ma taki sam cykl zielonego. I dupa, jak zwykle w Polsce.

Ściemnia się już gdy docieram na 2-gie tankowanie w Legnicy. Telefon do pięknej - prawie nieznajomej - i dupa, ponoć dalej gdzieś za Wrocławiem są burze, pioruny etc. Nie chce mi się ubierać w ortalion, jest za gorąco, nie będę miał jak oddychać. Trudno, ryzykuję, jadę bez kondona, wkładam tylko kołnierz by w razie czego mi szyja nie przemokła i rękawice z membraną. Wiadomo, ręce i stopy jak zmokną to jest dramat. Wbijam na A4, no teraz to już tylko 250 km cały czas prosto, aż pod domek. Pogoda cudowna, ciepło, może od czasu do czasu jakaś kropelka spadnie, ale to nic, jest bosko. W tle na prawo od autostrady szaleje burza, widać daleko ciężkie, czarne chmury, no i te pioruny! Przepiękne, ogromne, poziomo rozbłyskujące się nad ziemią skupiska potężnej energii. Kocham burzę i pioruny, dają taką niewyobrażalną moc, gdyby dało się tak podłączyć z wtyczką i naładować na kolejne lata życia (-:

Ruch jest spory, ale to nawet lepiej, co chwilę mam nowego zająca przed sobą, tnę zatem do przodu w tempie dość znacznym, co niestety wiąże się z kolejnym tankowaniem. Zjeżdżam na Orlena na Górze Św. Anny, straszny tłok, no cóż wakacje. Ściągam kask, rękawice, sięgam po dystrybutor i klops, nic nie leci. Dopiero teraz widzę, że stacja ciemna, mają awarię. No cóż, na szczęście spokojnie mogę dojechać do kolejnej. I już 10 minut później tankuję na Lotosie k. Gliwic. Znowu straszny tłok, a ponieważ jest po 23.oo, czynne tylko nocne okienko, dziwne. Ludzi tłumy, a Lotos obsługuje jedna osoba. W kolejce spędzam z 15 minut, całe szczęście że już nie jest gorąco, bo bym zwariował w motocyklowych ciuchach.

Obok do Seicento pakuje się 5-ka młodych ludzi. Fajny widok, Fiat ma ochotę pęknąć w szwach z przeładowania. Klops, padł akumulator, więc dzieciaki muszą pchać. W końcu udaje im się odpalić i powoli, czerwony bolid rusza w trasę, prawie trąc zawieszeniem o asfalt (-;

A ja? No cóż, 15 minut później piję już zimnego browara przed tv (-: Kurde, znowu ponad 8 godzin jechałem. Ale warto było, zaliczyć najcieplejszy dzień w Mielnie! To zawsze jest odpoczynek, szczególnie psychiczny..

piątek, 19 lipca 2013

nowa mała Hondzia... czyli zanim kupisz, zrób jazdę testową

Miałem wczoraj okazję potestować najnowsze dziecko Hondy, model CB 500 X




Jeszcze nie zmieniam sprzętu, oj nie, jeszcze niestety nie, po prostu oddałem Bandziora na serwis i wziąłem testówkę na kilka godzin.

To jest motorek z 48-konnym silnikiem, przygotowany specjalnie pod kategorię A2. Cena 25.800 zł z ABS. Z wyglądu b. przypomina NC 700 X, dlatego z dużą ochotą do niego podszedłem, bo z NC miałem b.dobre wspomnienia.

Główne zalety CB 500 X:
- lekki w prowadzeniu
- bardzo, ale to naprawdę bardzo wygodna pozycja za kierownicą, wręcz nienaturalnie wyprostowana
- pomimo mikroskopowej owiewki, dobra osłona od wiatru
- wystarczająca prędkość jak na krótkie trasy 160 km/h

A jakie wady:
- fatalne zawieszenie, czuć na rękach i kręgosłupie każdą dziurę, dramat
- cena, jak za taką małą zabawkę przesadzona, zdecydowanie lepiej dołożyć 500 zł i kupić NC 700 X, tylko że Honda już zapowiedziała, że wkrótce będzie nowy NC 750/800 i pewno dużo droższy, by zrobić większą różnicę w stosunku do CB 500 X
- dziwna pozycja lusterek, pomimo zrobienia trochę km, nie byłem w stanie przyzwyczaić się do pozycji lusterek

poniedziałek, 8 lipca 2013

na spotkanie 3 brodaczy z Texasu...

... czyli co wozimy ze sobą w kufrach, nie wiedząc o tym aż do powrotu?

Drugi weekend lipca spędziłem z dzieciakami. Ostatnie z nimi spotkanie przed ich wakacjami, potem zobaczymy się dopiero pod koniec sierpnia. Wiadomo, nawet nie miałem czasu aby zajrzeć do garażu...

Przyszedł jednak niedzielny wieczór, piękna pogoda i konsternacja, co tu teraz robić? Szybki look do neta, a tu niespodzianka, w poniedziałek w Pardubicach jest koncert ZZ Top. Wujek Google podpowiada, że to 320 km w jedną stronę, prognozy pogody optymistyczne. Ok. Kupuję bilet online i mam już plan na poniedziałkowy wieczór.



Po pracy, do garażu, jeszcze tankowanie po drodze, szybkie pakowanie. Fuck! Jestem dziś totalnie niezorganizowany. To do mnie niepodobne, powinienem był to wszytko zrobić w niedzielę wieczorem. A tu zegar tyka. Koncert niby od 20.oo, a już po 17.oo i ja ciągle w garażu. Ostatecznie wyjechałem kwadrans po 17, niedobrze, bo jadę z kuframi - aby się pod halą przebrać - zatem nie dam rady nadrobić tego w trasie. Trudno, najwyżej trochę się spóźnię. Ale najbardziej liczę na to, że ZZ Top zaczną później. Mam deja vu, bo kiedyś też tak na styk jechałem na ich koncert do Austrii i pamiętam jak dziś, że gdy wchodziłem na koncert, zaczynali już grać. Dobra, zobaczymy jak pójdzie droga.

Jadę. Bak pełny. Przed bramkami na A4 postanawiam, że jak będzie korek na Wrocław, to zawrócę i pojadę jednak A1 na południe. Na szczęście nie ma żadnego zatwardzenia, bramki idą płynnie. Cisnę, cisnę tę najtańszą w Polsce autostradą - nota bene każda płatna droga powinna tyle kosztować. Z Gliwic do Wrocłwia motocyklem za 162 km płacisz 8,10 zł. Dla porównania z Katowic do Krakowa za 51 km płaci się 9 zł!!! I do tego najczęściej ta najstarsza Polska płatna 'autostrada' jest ciągle remontowana. Skandal! Dobra, ale to nie blog polityczny...

Standardowo na A4 trafia się kilku rajdowców w TIR'ach. Koleś prawym pasem 89 km/h, drugi lewym pasem 90 km/h. Normalnie to to olewam i spokojnie czekam aż po 5 minutach się wreszcie wyprzedzą. Ale dziś spieszę się na spotkanie z 'brodaczami'. Zatem nic tylko daję w takim przypadku na pas awaryjny i zostawiam Panów rajdowców z tyłu. Po godzinie melduję się na bramkach zjazdowych k. Prądów. Całe szczęście, że nie jadę w drugą stronę, bo jest jakaś mega awaria bramek wjazdowych. Drogi od strony Nysy i od Opola totalnie zakorkowane, rondo też. Na szczęście jadę jednośladem i przeciskam się w kierunku Niemodlina.

DK46 z Opola do Kłodzka znam na pamięć, każdą dziurę, każdy zakręt, każdy radar. To właśnie na tej drodze, tuż za Jeziorem Nyskim lata temu zaliczyłem szlifa na V-Stromie. Tędy jeździłem kiedyś codziennie do pracy i to właśnie jest również jedna z naszych ulubionych trasówek z Ciżukiem na weekendy, nosząca imię 'kawa w Otmuchowie'. Nota bene, jak ktoś nie zna Otmuchowa, a lubi kwiaty, to polecam coroczną imprezę "Lato Kwiatów". Warto raz w życiu na to przyjechać. Warto też odwiedzić tutejszy zamek, póki się jeszcze nie rozleciał (-;

Tym razem jednak omijam te urokliwe miasteczko i tnę dalej. To bardzo fajna trasa, za Paczkowem jest mega dluga prosta, można poszaleć bo ruch tu jest raczej znikomy. Za Złotym Stokiem..... aha Złoty Stok, oj tu muszę mentalnie przystanąć i polecić Wam wizytę w parku linowym i kopalni złota.

Gdzie to ja byłem? Aha, za Złoty Stokiem. Zaczyna się tam urokliwa i bardzo kręta droga przez lasy aż do Kłodzka. Super trasa na moto. Gdy będziecie jechać pierwszy raz, to spokojnie, bo trzeba nauczyć się tych wszystkich zakrętów, a są takie które się b.zacieśniają i potrafią zaskoczyć. Ja jednak jadę tędy już n-ty raz, jest sucho i ciepło, Dunlopy trzymają wyśmienicie, kładę się w łukach na maksa. Tuż przed Kłodzkiem jest stromy zjazd do miasta, przed którym stoi znak aby uważać na hamulce. Nigdy się nad tym dłużej nie zastanawiałem, bo Bandzior ma dobre i skuteczne hamulce. Ale dziś było przede mną kilka TIR'ów, które wjeżdżając powoli do miasta wyprzedzałem. O zgrozo, jak ich hamulce śmierdziały i jak się z nich kopciło. Faktycznie w takim kilkudziesięciotonowym kolosie, to hamulce lekko nie mają.

W Kłodzku wpada się już na trasę z Wrocławia i tnie na południe aż do granicy. Oj tutaj to są dopiero winkle. Momentami po 2 pasy w jedna stronę, ale to dla tych co lecą od strony Czech bardziej. Tu można dopiero kłaść się w zakrętach, bo jest w miarę szeroko. Przed 20.oo wbijam na granicę.
Zawsze w Kudowej tankuję na Statoilu, ale tym razem - nie wiedzieć czemu - postanawiam dać szansę Orlenowi, który stoi już dosłownie na samej granicy. I to był pierwszy i ostatni raz, gdy zdradziłem Statoil dla tego Orlena. Brak toalety! Muszę zatem kask umyć wodą mineralną. Sama stacja mikrusieńka, klient obija się o drugiego klienta. I na dodatek trafiam na gościa w trakcie szkolenia. Niby obsłużył mnie płynnie, ale... no właśnie, po 3 minutach wybiega za mną inny koleś, że muszę wrócić, bo tamten nie skasował mi paliwa, tylko jedzenie. Fuck! Dlaczego zawsze mnie to musi spotykać?

Wbijam do Pepikowa. Od razu doklejam się do lokalsa na Ducati Monsterze, ale jest za wolny, zatem po kilku wioskach zostawiam go za sobą. Fajnie jeździć po kraju naszych południowych sąsiadów. Jazda tu jest jak zwykle b.płynna, większość kierowców b.uprzejma i prawie zjeżdżają do rowu by zrobić miejsce motocykliście.

Za to lubię Czechów, po raz trzeci oczywiście (-; Bo jak wiadomo, ten pierwszy raz, to lubię ich za najlepsze na świecie piwo. A drugi raz za Pragę, najpiękniejsze miasto w Europie.

Do Pardubic wpadam jakiś kwadrans przed 21. Wszyscy znają te miasto dzięki słynnej Wielkiej Pardubickiej, końskiej mordędze. A tu się okazuje, że koncert jest w hali wielokrotnego Mistrza Czech w hokeju. Wszędzie wiszą jakieś koszulki i puchary HC Pardubice.

Na szczęście brodziarze jeszcze nie grają, jest czas na odświeżającą toaletę i lodowatego Monstera. Tak, tak, w Czechach Red Bull nie istnieje, to jest kraina Monster Energy. Dla mnie to git, nie toleruję Red Bulla. Wchodzę na halę i co? Jak zwykle na rockowym koncercie w Czechach jest full. Płyta nabita, sektory pełne. To jest fascynujące jak Peipiki kochają metal. I to im starszy, tym bardziej. Przecież rok temu pojechałem bez biletu na koncert Manowar i odszedłem spod hali z kwitkiem. Wtedy Manowar miał 3 koncerty w Czechach, wszystkie wyprzedane. Od tamtej pory nigdy nie jadę tu na koncert bez biletu. Nigdy nie wiadomo...

ZZ Top zaczęli punkt 21, a skończyli 22.20, licząc z bisem i 2 przerwami w międzyczasie ()-: Tak jest, panowie mają już 64 lata i 15 studyjnych albumów na koncie. W tym wieku 1,5-godzinny koncert to spory wysiłek. Ale show był spoko, może zabrakło mi tylko "Rough Boy", ale po prostu nie było żadnej ballady, non stop 'power', jeśli tak można powiedzieć o muzyce ZZ Top (-:

Bardzo za to podobały mi się obrazki wyświetlane na scenie. Też trójka, ale już nie brodaczy...



Przespałem wyjście, tak mnie zaskoczył ten koniec koncertu, więc zanim wyszedłem razem z całym tłumem, powpinałem wszystkie warstwy ciuchów i wyjechałem z Pardubic była już 23:00. Postanowiłem wracać inną drogą, przez Olomouc i potem od Ostravy A1 na północ.



Oczywiście nie byłbym sobą, gdyby po drodze nie spotkało mnie coś dziwnego. Ponownie dałem się ponieść mojemu niedowierzaniu co do zasięgu Bandziora i zjechałem na pierwszą stację za Olomoucem. To taki niefirmowy cpn po prawej za mostem. Gdy już podjeżdżałem, to miejsce wydało mi się znajome i to negatywnie znajome. No ale trudno, zjechałem, to idę tankować. Upewniłem się tylko, że jest naklejka Visa na drzwiach. Odpalam dystrybutor a tu cisza. Trąbię, widzi mnie obsługa. Nic. Znowu trąbię, nic. Po chwili podchodzi do mnie typowy Czeski metalowiec - dla nieznających tematu - długie włosy, sandały i skarpetkach oczywiście. Mówi, że muszę zrobić przedpłatę, by zatankować. Co to jest kurcze Francja czy co? Wbijam do środka, robię małą aferę sobowtórowi Dody (kasjerka) i po chwili mam odpalony dystrybutor. Tankuję, płacę, słucham tylko jeszcze tłumaczeń Dody, że to szef im każe robić przedpłaty, ubieram golf i spadam. Nigdy więcej tam nie zatankuję! Nigdy! 2 km dalej był Shell, potem jeszcze jedna stacja. Gdy będzie się Wam kończyło paliwo na autostradzie z Olomouca do Ostravy, to nie tankujcie na prywatnej stacji po prawej, poczekajcie 2 km i będzie Shell.

Dalsza droga do domu odbyła się już bez większych niespodzianek. Faktycznie tędy było szybciej, do garażu wjeżdżałem kilka minut po 02:00.

PS. Żeby było weselej, to większość drogi powrotnej jechałem z odpalonym grzaniem manetek, bo przecież zapomniałem z domu zimowych rękawic i pojechałem w letnich... No cóż, w garażu okazało się, że grube rękawice.... były cały czas w centralnym kufrze (-;