środa, 23 grudnia 2015

Mery Krismas = czyli = Wesołych Świąt

Tak, tak, mamy grudzień. I choć za oknem wiosna, jest koniec roku na półkuli północnej, zatem formalnie zima. Ale od pewnego czasu pogoda przyzwyczaiła nas do ciepłych chwil pod koniec roku.

Pamiętam, że równo 2 lata temu, również w grudniu, jeszcze moim starym Banditem zupełnie przypadkiem podczas zimowej przejażdżki zrobiłem rekord prędkości i wtedy te 257 km/h wydawało mi się kosmiczną prędkością jak na motocykl. Wtedy też odżyła moja miłość do Bandita i choć miałem go już niby sprzedawać, pojeździłem nim jeszcze 1 pełny sezon.

Wczoraj też siedziałem w pracy i cierpiałem. Za oknem pełne słońce, temperatura w południe + 15.5 °C, a ja za biurkiem. A i tak nic nie mogłem robić, bo od poprzedniego dnia walczyłem z Outlookiem, który postanowił na koniec roku się totalnie zawiesić, więc tylko traciłem czas. Uwielbiam taki komunikat, szczególnie gdy przez godzinę Microsoft pisze, że coś będzie zrobione „za 15 sekund” ((-;



Zresztą teraz, choć jest Wigilia, też siedzę w firmie, ale zamiast pracować, dalej walczę z piep……. programem pocztowym Microsoftu, bo znowu wisi. Muszę się z tym uporać, bo jakby miał mieć taką „zawiązkę” czy może „zawiesinę” po Świętach, będzie krucho z robotą.

No i, wracając do wczorajszego dnia, wreszcie padło hasło, że Prezes puszcza wszystkich o 13:00 do domu! Hurra!!!!! Piszę więc czym prędzej do Ciżuka, że może jakaś moto kawka itp. ale ten ma dyżur w radiu do 17:00, dupa. Pędzę zatem do domu, ubieram się i biegiem do garażu, jestem tak podniecony, że aż mi się ręce trzęsą. Zrzucam z Zygzaka pokrowiec, odpinam wszystkie blokady, ściągam kufer i w drogę….. na stację oczywiście i do kompresora, bo bidula stał tak prawie 2 miesiące, więc trzeba sprawdzić ciśnienie.



No i znowu jest 2.6 atmosfery, a musi być 2.9. Dobijam zatem solidarnie tył i przód, w uszach ląduje muza + Yanosik i w drogę.



Mam jakieś 2 godziny, zanim zajdzie słońce, więc nie ma co lecieć do Chorwacji (-; Wybieram zatem na szybko Wiślankę. Rozgrzewam dobrze opony, rzucając Zygzakiem na prawo i lewo. Jakaś kobiałka w Punto za mną trąbi jak oszalała, no cóż, nic widać nie wie o motocyklach i zimnych oponach. Już mknę w kierunku Beskidów.

Nie była to jednak dobra decyzja, bo po pierwsze primo jest ogromny ruch i częściej hamuję, niż odkręcam manetkę. A po drugie primo, jadę wprost na zachodzące słońce, które bije tak mocno po oczach, że momentami nic nie widać i trzeba jechać na wyczucie.



Ale ja przynajmniej patrzę na znaki, za to babcia w Kia Sportage obok mnie ma to totalnie w dupie i przelatuje przez skrzyżowanie na pełnym czerwonym świetle. Dobrze, że kierowcy z naprzeciwka byli troszkę bardziej kumaci i się zatrzymali, bo inaczej byłoby wielkie boom ()-: Może będę stronniczy, ale uważam, że gdzieś tak po 60-tce, to kierowcy powinni obowiązkowo przechodzić - powiedzmy co 5 lat - badania u lekarza, bo czasami aż strach patrzeć na to co te moherowe berety wyprawiają za kierownicą! I to niezależnie od tego czy jadą 30-letnim Maluchem, czy wypasioną S-klasą prosto z salonu. Po prostu w pewnym wieku, zmysły już nie te i powinno się to obligatoryjnie kontrolować.

Dobra, dolatuję cały i zdrowy do Żor, mając nadzieję, że żaden fotoradar mnie nie złapał, bo coś dziwnie Yanosik milczał całą drogę i biorę kierunek na A2. Mijam kilku bajkerów. Zatrzymuję się na pierwszym parkingu, by zobaczyć co z tym Yanosikiem? Wszystko oka, całe szczęście, bo dopiero co właśnie dziś wysłałem przelewem 200 zł na konto Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego za moją czerwcową wpadkę i nie chciałbym dodawać kolejnych punktów do mojego 6-oczkowego osiągnięcia.



Szybka foto sesja ze słonkiem (-:



I już jestem na A2, trzy pasy prawie puste, no cóż, zwalniam mocowanie deflektora by go po drodze go nie połamać, ustawiam KTRC na najlżejszy 1-szy stopień i daję w palnik. O matko!!!

Odzwyczaiłem się już od tych 210 koni mechanicznych. Co to jest za moc! Ledwo jestem się w stanie utrzymać w siodle, no po prostu ogień, nawet nie wiem kiedy były trzy paki, coś pięknego. Inni użytkownicy drogi wydają się jakby stali w miejscu, kurcze to jest moc. Muszę uważać, bo idą święta i wielu Niedzielnych Kierowców jest na drogach, ale tak czy inaczej chyba z 3 razy udaje mi się złapać odpowiednio długi kawałek pustej autostrady by osiągnąć v-max Kawasaki (żeby nie mylić z Yamahą Vmax). Aż łapy mnie bolą, tak się kurczowo trzymam kierownicy.

Po chwili odbijam na A4 i do domu. Tutaj już dużo większy ruch, co drugie auto z Faterlandu, trzeba robić slalom gigant, by w miarę płynnie jechać. Jak taki Polski Niemiec jest w drodze od kilkunastu godzin, nie ma co liczyć na jego refleks i to, że zjedzie z lewego pasa, przynajmniej na środkowy. Zresztą generalnie to jest dziwne zjawisko. Gdy są w swojej nowej ojczyźnie, jeżdżą jak bozia nakazała, są uprzejmi, ustępują pierwszeństwa itd. Ale jak tylko taki „emigrant” przekroczy granicę w Zgorzelcu, od razu przestaje być Niemcem w Niemczech i staje się w ułamku sekundy Polakiem w Polsce, choć jego auto dalej ma te same numery rejestracyjne z Hamburga czy z wioski pod Frankfurtem, dziwne co? Nie wiem z czego to wynika? Może jest tak wk…….. na swoją byłą ojczyznę, że specjalnie zachowuje się jak tutejszy burak? A może wydaje mu się, że skoro jego BeeMWe ma żółtą naklejkę „BVB 09”, jest kimś lepszym, niż my tutaj, krajanie, lokalsi, jak zwał tak zwał? Nie wiem, w każdym bądź razie, tak jest i nikt nie umie wytłumaczyć tego fenomenu.

Przebijam się zatem przez ten slalom aut z różnymi nr rejestracyjnymi, choć tożsamymi kierownikami. Po chwili jestem już w garażu, ale nie stawiam Kawasaki pod ścianą, o nie. Auto stoi na dworze, a Zygzak zajmuje centralną pozycję na środku garażu!



Tak są święta, jest grudzień, ale mam nadzieję, że nie była to ostatnia przejażdżka a.d. 2015.



Wesołych Świąt!!!

niedziela, 8 listopada 2015

VR46 czy JL99?

Tak, tak, nadszedł niestety ostatni weekend Moto GP, gdy miało się okazać czy Valentino Rossi zdobędzie 10-ty tytuł Mistrza Świata Grand Prix czy też to Jorge Lorenzo podniesie puchar do góry po raz 5-ty w życiu. Dlaczego piszę, że niestety? Ano dlatego, co stało się 2 tygodnie temu w Malezji i działo przez ostatnie 14 dni w mediach związanych ze sportem. Mi najbardziej spodobała się przeróbka filmu z Hitlerem.

Nie mogę być w tej sytuacji obiektywny, bo jestem kibicem Vale:



A Lorenzo nigdy nie lubiłem. Już nawet wtedy, gdy w klasie 250 wbijał na torze czarną flagę „Lorenzo’s Land” po każdym wygranym wyścigu, coś mi w nim zawsze nie pasowało. Pewnie do dlatego, że facet po prostu jest niemiły w odbiorze i tyle, jego ego jest większe nawet niż wypasiony dom, którym chwalił się kiedyś w MTV Cribs.

Ale to właśnie nie Lorenzo stał się negatywnym bohaterem ostatnich 2 tygodni, ale jego rodak, 4-krotny Mistrz Świata Marc Marquez. Wiem, wiem, połowa fanów wyścigów motocyklowych jest zdania, że Vale kopnął Marqueza w Malezji i dlatego ten się przewrócił, a druga połowa że Marquez położył się na Rossiego i ten po prostu odruchowo odepchnął nogą Hiszpana. Jaka była prawda wiedzą tylko Vale i Marquez, bo nawet ja, choć oglądałem wyścig na żywo i potem wielokrotnie powtórki, nie podejmę się werdyktu. Fakty są jednak takie:
- Jorge Lorenzo wygrał w tym roku najwięcej wyścigów, tylko nie wiadomo po co wdawał się w tę całą awanturę między Vale a Marquezem, do tego nie konsultując swoich działań z Yamahą,
- Valentino Rossi miał natomiast najrówniejszą formę przez cały sezon, ale niepotrzebnie prowokował Marqueza,
- Marquez jest geniuszem opanowania motocykla, ale stracił szansę na obronienie tytułu w tym roku po licznych upadkach, szkoda tylko że swoją jazdą w ostatnich wyścigach pokazał, że nie jechał „po zwycięstwo”, ale po to by „uprzykrzyć życie Rossiemu”.

Dobra, nadszedł ten weekend, a jako że mnie moja dziewczyna olała, miałem cały wolny. W piątek udałem się zatem do CK Wiatrak w Zabrzu na bardzo udany koncert Comy. Roguc, Witos i reszta zespołu, jak zwykle byli w formie.



Koncert bardzo udany, a jako że udałem się na niego autobusem, to i kilka piwek poleciało, więc zabawa była przednia. Szczerze mówiąc, to końcówkę koncertu tak już przez mgłę pamiętam, ale całe szczęście że ostatnie – chyba 6-te albo 7-me piwko – rozlała mi gruba blondyna szalejąca obok, bo gdybym je jeszcze dokończył, to nie wiem jak dotarł bym do domu? A tak, wychodząc z Wiatraka, zaczepiłem parę w ciemnym Focusie na Sosnowieckich blachach i już po 15 minutach spacerowałem sobie spod tunelu do domu, krokiem lekko zygzakowatym. Po drodze chciałem jeszcze coś zjeść w knajpie, ale niestety o tej porze – a było gdzieś po 23:00 – kuchnię mieli już zamkniętą. Poczłapałem zatem dalej, modląc się o to, by w lodówce było coś do jedzenia. Na szczęście przed koncertem byłem w Biedronce..

Na temat soboty nie będę się zbytnio rozpisywał. Zamiast polecieć na siłownię i budować sylwetkę a’la Steve Reeves..



..leczyłem cały dzień kaca przed TV, oglądając treningi Moto GP i zaległe odcinki CSI Las Vegas, wstając z kanapy tylko po to, by co 3 godziny wrzucić coś do żołądka. Gdy wreszcie wieczorem kac puścił, nie miałem już ochoty na cokolwiek innego, wziąłem zatem poranno-wieczorny prysznic, umyłem zęby i otworzyłem zimne EB..

Niedziela, tak wreszcie niedziela. Wstałem niczym nowo narodzony, punkt 8:27, na godzinę przed budzikiem. „Ty już nie śpisz?” wyszeptała zdziwionym głosem dama mojego serca do słuchawki telefonu. „Co będziesz robił? Bo w Poznaniu piękna pogoda”. Naprawdę? No tak, patrzę przez okno, co prawda jeszcze są chmury, ale gdzieś tam daleko widać wschodzące słońce. Patrzę na termometr, wow jeszcze nie ma 9:00 a tutaj już + 15 °C! O kurcze, co za pogoda! Piszę do Ciżuka, czy jedziemy gdzieś na moto kawkę? Zanim zjadłem śniadanie i skończyłem poranną toaletę, odpisał że idzie na 11:00 do roboty. Kurde i co tu robić, co tu robić? Relacja z Moto GP na Polsat Sport News zaczyna się o 13:40, ale tu jest taka piękna pogoda! Grzech siedzieć w domu. Z drugiej strony nie chce mi się jeździć samemu, ale szkoda tej aury. Dobra, chyba dla zdrowotności mojego serca, lepiej będzie spędzić ten dzień na Zygzaku, a wyścig obejrzeć wieczorem przy piwku. Może gdzieś po drodze usłyszę wynik i nic już nie będę się denerwował?



Dobra, ubieram się i schodzę do garażu.



Kawasaki już przygotowane do zimowania, stoi pod ścianą garażu, pomiędzy autami, przykryte pokowcem. Oj dobrze, że sąsiada nie ma, to nie muszę swojego Renault ruszać, by wyciągnąć motor. Chwila moment i jestem już na Orlenie sprawdzić ciśnienie.



10 minut później mknę już 2-pasmówką w kierunku Tychów. Przez chwilę miałem pomysł by jechać serpentynami przez górki do Kocierza, ale koniec końców padło na kaczkę w mojej ulubionej Trattoria Da Tadeusz w B.Białej.



Droga jest boska, co prawda trochę podwiewa, ale co tam. Zygzak 268 kg + ja 95 kg + paliwo 20 kg = co nas ruszy? No nic, chyba nic (-; Po drodze wyprzedzam kilku bajkerów, jeden w Pszczynie nawet próbuje się za mną utrzymać, ale próżne jego trudy. Gdy w słuchawkach mam odpalonego Yanosika, nie ukrywam, nie za bardzo trzymam się ograniczeń prędkości poza terenem zabudowanym. Jak już to sprawdzałem ostatnio, Zygzakowi nie straszny centralny kufer i to, czy rozwinę 299 km/h zależy tylko i wyłącznie od warunków na drodze, a nie od oporu powietrza, jaki nasze blisko 400 kg łącznej masy stawia wiatrowi.

Niestety droga na Bielsko przez Tychy usłana jest radarami i licznymi światłami, nie da się tu za bardzo pogonić, no może trochę za Kobiórem w lesie, ale to wszystko. Spokojnie dojeżdżam zatem przed 13:00 na ulicę Stokrotek, parking jest prawie pusty, o co kaman, czyżby było jeszcze nieczynne?



Nic z tych rzeczy, ½ miejsc jest już zajęta, a w miarę upływu czasu, ludzi przybywa.



Podchodzi kelner z kartą, mówię że nie potrzebuję, bo poproszę kaczuszkę i herbatkę. Ogródek niestety mają już nieczynny, więc troszkę gorąco mi w ciuchach motocyklowych w środku. Na szczęście kelnerki czytają chyba w moich myślach, bo otwierają okno, przyjemny wiaterek owiewa moją lekko spoconą, grzejącą bieliznę Bruebeck. Dostaję startery i „akcesoria”.



Ale ponieważ nie jestem bardzo głodny, wolę poczekać na główną atrakcję dnia (-:



Oj, coś mi tutaj nie tutaj, już od samego widoku kaczuszki. Jakoś tak mało sosu i szpitalnie czysto na talerzu. Z każdym kęsem potwierdza się, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Kaczka jest dziś troszkę niedopieczona, do tego mało tego ulubionego sosiku jest. Czekam, aż ktoś do mnie podejdzie zapytać czy wszystko jest ok.? Niestety nie doczekałem się, zjadłem, zapłaciłem rachunek, zostawiłem skromny napiwek, wyszedłem. Nikt mnie nie zapytał czy było smacznie. Pojadę tam raz jeszcze, ale gdy ta mierna jakość kaczuszki się powtórzy, trudno, skreślę ten lokal z mojej listy ulubionych miejsc.



Wracając postanowiłem jeszcze odwiedzić żubry w Pszczynie, acz niestety żadnego nie było na wybiegu przed lasem, a nie chciało mi się rozbierać z ciuchów i pójść na spacerek wzdłuż ogrodzenia. Zrobiłem zatem tylko kółeczko przed zagrodą i wróciłem na S1, goniąc w kierunku Katowic w dobrym tempie.

Przez myśl co prawda przeszły mi lody na rynku w Pszczynie, ale ponownie z lenistwa olałem temat. Dość szybko i to przy przepięknej pogodzie, dotarłem do stolicy Górnego Śląska. Wracałem już S1 aż do A4, więc była okazja pogonić troszkę autostradą, coś pięknego, choć wiatr mocno dawał się we znaki.



Jeszcze tylko tankowanie i już jestem w garażu.



Dobra, odpalam na chwilę TV bez głosu i tylko kątem oka widzę, że wyścig jeszcze trwa. Dobra, to posprzątam jeszcze, ściągnę pranie, tak by relacja się skończyła. Po kwadransie z browarem w ręku zasiadam przed TV i odpalam nagranie.

Dziwnie tak wygląda Rossi na ostatnim miejscu startowym. Jest co prawda mała iskierka nadziei, bo Crutchlow ma kłopoty z motocyklem i musi startować z pit lane, no jeden rywal mniej, zostało do pokonania już „tylko” 23. Wiadomo, jest 7 punktów różnicy między Vale a Lorenzo, więc Rossi musi się przebić na 2-gie miejsce, bo raczej nie ma co liczyć na to, że Marquez pokona rodaka przed własnymi kibicami.

Bądźmy szczerzy, Vale ma jakieś 25% na zdobycie tytułu, nie ma się więc co napalać. Przychodzi sms od kolegi „chu...e”. O fuck, czyli oglądał na żywo i znaczy to, że jednak Vale przegrał. Po co ja czytałem tego smsa?!?!?!?!? Teraz to już zupełnie na luzie siedzę na kanapie, dobra zobaczymy choć do którego miejsca Rossi się przebije. Stawiam na pozycję nr 4, chyba że któraś z Repsol Hond się wywróci, to może wtedy będzie 3-ci. Startują…

No cóż, mija niecała godzina, wygrywa Lorenzo, a Rossi dojeżdża na 4-tym miejscu, trudno. Lorenzo cieszy się jak głupi, rzadko się uśmiecha, więc to troszkę dziwnie wygląda. Fajny pokaz zrobili natomiast jego fani z 4 sobowtórami, ale to jedyne co było dziś fajne.

Dla mnie ważne, że Valentino pokazał kto jest prawdziwym mistrzem, przebił się przez całą stawkę i dojechał do mety 14 sekund za Lorenzo. Nie miał realnych szans na pokonanie Lorenzo, ale gdyby Marquez grał fair, to kto wie? No właśnie, to co pokazał Marquez w tym wyścigu, pokazało że jechał nie dla siebie czy dla Hondy, jechał dla Lorenzo, koniec kropka. Jedyny, który w tej całej zabawie zachował się jak 100% sportowiec to zawodnik z numerem 26, czyli filigranowy Dani Pedrosa. Jechał na maxa, doszedł pod koniec wyścigu do pierwszej dwójki i widząc, że Marquez się wlecze za Lorenzo, wyprzedził go, bo chciał ten wyścig wygrać, tak jak to zrobił 2 tygodnie temu w Malezji. I co zrobił wtedy Marquez? Wszyscy to widzieli, więc nie ma co komentować..

W roku 2015 Mistrzami Świata Grand Prix zostali: Jorge Lorenzo (Moto GP), Johann Zarco (Moto 2) i Danny Kent (Moto 3). Kent jest pierwszym od 38 lat Brytyjczykiem, który zdobył koronę mistrza w cyklu Grand Prix. Co prawda w tym roku również inny Brytyjczyk Jonathan Rea został Mistrzem Świata World Superbike, ale ponoć Grand Prix jest bardziej prestiżowe, niż WSBK. Pewnie tak też jest, bo czasem aż smutno patrzyć jak motocykliści na superbikach ścigają się nie rzadko przy prawie pustych trybunach, podczas gdy w Walencji było tylko w tę niedzielę ponad 100.000 ludzi.

Ale gdyby tak nagle Rossi zdecydował się przenieść z Moto GP do WSBK, śmiem zaryzykować stwierdzenie, że z trybun Grand Prix zniknęłaby ½ kibiców i kupowaliby bilety właśnie na WSBK. Osobiście byłem już 3 razy na WSBK - bodajże w Brnie i Assen - oraz 1 raz na Moto GP na Sachsenringu. Atmosfera jest podobna, ceny też, wyścig, grzmoty motocykli również.

Pewnie gdyby w stawce był Polak, byłyby dużo większe emocje, tak jak to było z F1 od 2006 roku, gdy na Hungaroringu zadebiutował Kubica. Oj pamiętam to dokładnie, jak mój 3-letni synek krzyczał wtedy jak szalony na prostej startowej "Robert Kubica to nasza duma kibica!". To były czasy..

A ja? No cóż, dalej będę kibicował Valentino! Może w 2016 uda mu się zdobyć 10-ty tytuł? Zobaczymy co przyniesie nowa elektronika jednakowa dla wszystkich teamów oraz – co chyba najważniejsze – jak kto się odnajdzie na oponach Michelin?

#ForzaVale

PS.
Jeśli ktoś jest zorientowany w buddyźmie choć trochę, to wie, co to jest karma. Ciekawe czy JL99 też wie? ()-:

niedziela, 25 października 2015

Kup pan grzane manetki......czyli czy już jestem motocyklową pizdą czy jeszcze nie?

Wyborczy weekend zbliżał się wielkimi krokami. Pomimo, iż nie oglądam TV, to wszędzie atakowały człowieka reklamy „kandydatów” na p_osłów! Żenada. Trzeba było zatem wyrwać się z tego klimatu, a gdzie najlepiej?

Wiadomo, do Chorwacji. Szybka kontrola prognozy pogody, w Rijece ma być + 21 °C, po drodze jakieś 13 – 14 na plusie i sucho, tylko na powrót w poniedziałek już „tylko” + 10 °C i 10% szansy na deszcz. Dobra, biorę wolne na poniedziałek, rezerwuję kwaterę na zachodnich skrajach Rijeki i w drogę!

Ale zanim wyjadę, muszę jeszcze coś zrobić.

Zobaczcie proszę jak wyglądała moja szybka 2 miesiące po tym, jak w maju br. w ASO KAWASAKI DELTA PLUS (Chorzów) założono mi akcesoryjny deflektor MRA:



Przy prawym mocowaniu deflektora, szybka zaczęła pękać, z każdym kilometrem pęknięcie się powiększało. Jako, że mój Zygzak jest nowy, uznałem, że jak go oddam na przegląd do ASO KAWASAKI, to zrobią mi to co prawda drogo, ale przynajmniej dobrze i fachowo. Nic bardziej mylnego! Złożyłem więc mailem reklamację i co? Oczywiście przez miesiąc nikt się nawet nie odezwał! Ponowiłem zatem kontakt, tym razem telefonicznie. Poproszono bym przyjechał i pokazał co i jak. Tak też zrobiłem, mechanik zabrał Zygzaka na sesję fotograficzną i oględziny. "Dostanie Pan odpowiedź mailem" powiedział na koniec. I co? Minął miesiąc i jak zwykle zero kontaktu. Wkurzyłem się i pojechałem do Chorzowa. "Oj ja nie znam tematu" - mówi koleś przy biurku - "proszę zostawić nr telefonu, za godzinę oddzwonię". Odezwali się pod koniec dnia. Oficjalna decyzja, że nie uznają reklamacji ponieważ deflektor jest MRA, a nie oryginalny KAWASAKI!?!? Wow, czyli firma MRA, która robi szybki do większości motocykli na całym Świecie, w tym tych co biorą udział w Moto GP czy aktualnego Mistrza Świata WSBK Jonathana Rea, nie zna się na temacie? Super. I to, że to oni w Chorzowie zakładali ten deflektor też nie ma znaczenia? A co z rękojmią, prawami konsumenta? "Mogę Panu zaproponować nową szybę w atrakcyjnej cenie" wybełkotał kierownik serwisu na koniec rozmowy. Nie, dziękuję, generalnie dziękuję za "usługi" Waszej firmy!

Szerokim łukiem omijajcie salon Kawasaki Delta Plus w Chorzowie, odradzam! To już jest ich druga wpadka w przypadku mojej osoby, zatem z całą odpowiedzialnością wiem co mówię. I nie jestem jedyny w środowisku, kto ma taką opinię o tej firmie.

A wracając do głównego wątku tego posta, musiałem przed wyjazdem zrobić coś z tym pęknięciem, aby szyba nie poszła całkiem. Na razie posklejałem to Kropelką, zobaczymy co to da?

W piątek wieczorem pakowanko, jadę tylko na 2 dni, większość ubioru będę miał na sobie, więc spokojnie mieszczę się w centralkę. Biorę 2 t-shirty, długie spodnie, polar i adidasy, tj. de facto Pumy, ale to też niby adidasy ((-;



Gdy zakładam kufer, wychodzę sobie na chwilę na dwór, jest przyjemnie. Godzina 21:00, a jest ponad + 10 °C, spoko, super pogoda jak na koniec października.

W sobotę nie zrywam się bladym świtem, bo wiadomo ranki są jeszcze chłodne, więc spokojnie jem śniadanko, ubieram się i jadę sprawdzić ciśnienie w kołach.



Kurcze, przez 2 miesiące zeszło do 2,4 atmosfery, mało. Dobijam oba koła do zalecanych 2,9 i punkt 8:27 wsiadam na moto i w drogę na A4. Temperatura + 11 °C, więc jest przyjemnie.



Po jakiś 15 minutach jestem już na BP na A1 tuż przed granicą. Ej tam, dobra premia była za wrzesień, to tankuję PB98, niech sobie Zygzaczek popije trochę lepszej etylinki.

Na stacji ciekawi mnie taka oto sytuacja. Ja tu sobie jadę na motocyklu, poleżeć po raz ostatni w tym roku na plażach Chorwacji, a obok mnie pierwsi narciarze jadą w tym samym kierunku busami ((-;



Jeszcze nie wiem, że to była prorocza wizja..

Wbijam do Czech i choć świeci słonko, temperatura zaczyna powoli spadać….. 10…… 9…… 8….. kurcze, zimno mi się robi, o co chodzi? Przecież wg prognoz miało być nawet do + 14 °C? Zatrzymuję się na 1-szej stacji za tunelem i ubieram ortalion, złagodzi z pewnością nieprzyjemny efekt chłodnego wiatru. Pod kask wędruje druga kominiarka, nie ma co, w głowę jest mi mega zimno!

Obok stoi Golfem całkiem niebrzydka choć już leciwa wiekiem Czeszka. Patrzy na mnie z politowaniem i uśmiecha się litościwie, że się tak męczę w tym zimnie, podczas gdy ona odpali sobie w swoim „Das Auto” ogrzewanie i przyjemnie toczyć się będzie autostradą, zatruwając atmosferę nieprawdziwym poziomem spalin.. Ale ja przecież pizda nie jestem, ruszam więc dalej…



Przez chwilę jest nawet przyjemnie, ale tak zawsze jest gdy się ruszy z postoju, pierwsze kilka minut jest zwykle albo za ciepło albo za gorąco. Trzeba cierpliwie poczekać, aż organizm się ustatkuje, a powiew powietrza ustali rzeczywistą odczuwalną temperaturę.

No i właśnie, dalej mamy Zong! Bo temperatura ciągle spada…. 7…. 6…. 5…., jasna cholera, jest mi zimno! I to wszędzie, w stopy, nogi, klatę, głowę, no i w ręce chyba najbardziej! No tak, przecież nie mam jeszcze grzanych manetek, f.u.c.k.! Ależ by to było fajnie tak sobie je teraz odpalić i choć w dłonie byłoby przyjemnie ciepło.

A tak jest dupa, trzęsę się cały jak galareta, czuję że z nosa leci mi już Niagara.. Ale przecież nie jestem pizda i dam radę, dam, dam. Lecę przepisowe 130 km/h, więc to nie jest kwestia pędu powietrza, po prostu jest chłodno. Cały czas świeci piękne słońce, więc zaraz będzie cieplej, zaraz, tuż tuż, już za chwilkę, chwileczkę..

W oddali widać piękne góry spowite chmurami, ależ cudny widok. No tak, cudny to on był do czasu, gdy nie dojechałem do granicy tego czegoś, co z daleka wydawało mi się chmurami. Bo teraz oto wjechałem w piękną gęstą mgłę. WTF? Patrzę na termometr, jest + 4 °C!!!

Mam deja vu, przypominają mi się 2 przejazdy przez Alpy. Ten w 2010, gdy w drodze z Ciżukami na nasze pierwsze Chorwackie wakacje na Pag, mieliśmy wszyscy serdecznie dość pogody i w środku Alp dopadł nas kryzys. Ogrzewaliśmy się wtedy jakąś godzinę w tandetnym rasthofie, susząc mokre ciuchy na kaloryferach. No i pamiętna Francuska majówka a.d. 2013, gdy w drodze do Cannes dopadł nas z Ciżukiem śnieg. Wtedy było jeszcze chłodnej, bo chyba tylko + 2 °C, jeśli dobrze pamiętam i gdyby nie upartość Ciżuka, ja bym zawrócił do domu.

No ale przecież nie jestem pizda i się nie poddam! Zobaczymy, co będzie za tą mgłą? Nic k……, nic się nie zmienia! Mimo iż świeci piękne słonko, jest już po 10:00, a dalej piździ niemiłosiernie. Mam dość! K…… mam dość! Za jakie pieniądze mam się tak na ochotnika męczyć? Pierd……. to i zjeżdżam przed Ołomuńcem na Shella.



Jest tak zimno, że z każdym słowem, z moich ust buchają gęste chmury gorącej pary. Porażka. Jem ciepłe 2-gie śniadanko.



Jest wifi, odpalam więc Booking i odwołuję rezerwację w Rijece. Trudno, widać jestem pizda, ale nie mam zamiaru marznąć tak przez 8 godzin i spędzić po powrocie 2 tygodni pod kołdrą z anginą. Nie chce mi się.



Ludzie na stacji patrzą na mnie dziwnie, może to przez te kozy wiszące z nosa..



Dosiadam Zygzaka i biorę kierunek na domek. Łapię się za stare Audi A6 i tniemy tak razem prawie do samej Ostrawy. Po przekroczeniu granicy, odkręcam manetkę i daję ostro w palnik. Niestety przez ortalion nie da się zbyt szybko jechać, rzuca mi głową, całe ciało się dziwnie napina, szyja jakoś tak lata na boki, zjeżdżam więc na BP tuż za granicą.



Tankuję i rozbieram się z ortalionu, bo u nas jest znowu ponad + 10 °C i piękne słoneczko. Miśki witają mnie uroczo w kraju.



Wszyscy na stacji patrzą na mnie z podziwem, ohhhhh to musi być twardziel, w taką pogodę wraca do kraju z wyprawy, pewnie jechał całą noc w tej zimnicy. Kozak! I niech tak myślą! Może jestem pizda, a może właśnie kozak, sam już nie wiem..

Wiem tylko, że te ostatnie 50 km do domu pokonałem z prędkością światła. Zygzak bez problemu ciągnął 299 km/h z kufrem, jakby mu to żadnej różnicy nie robiło.

Jejku, co to będzie gdy w końcu ściągnę mu na wiosnę blokadę ()-: Pobiję rekordy kolegów z Moto GP?

Ciekawe, czy pójdzie 340, może nawet 350?

Tak, z pewnością przed tym testem trzeba będzie spisać testament..

czwartek, 17 września 2015

Judgment Day Yamahy? - test Yamaha MT09 Tracer

Był rok 2010, chyba kwiecień, jeśli dobrze pamiętam. Od kilku miesięcy byłem bez motocykla, bo swojego Suzuki DL1000 sprzedałem jesienią poprzedniego roku po małej przewrotce, bez naprawiania, tak jak stał. Kupił go jakiś mechanik z Radomska chyba, pewnie poszedł potem na Allegro jako sztuka nówka (-;

Pojechałem z dziewczyną na targi motocyklowe do Warszawy wybrać godnego następcę Vstroma, tym razem miała to być bowiem nowa sztuka prosto z salonu. Pamiętam, że był wtedy jeszcze śnieg, ale pod halę Expo w Warszawie kilku świrów przyjechało już na motocyklach! Przymierzałem się do wielu modeli.



Ale na poważnie brałem pod uwagę te, które były w zasięgu mojego portfela.

Suzuki Bandit 1250



Honda CBF 1000



Yamaha FZ1 Fazer 1000



Triumph Tiger 1050



Właśnie, w tamtych czasach po ulicach jeździło bardzo dużo Fazerów, dlatego też myślałem, iż to właśnie Yamaha wygra ten „casting”.

Ależ jakie mnie spotkało rozczarowanie, gdy po kilku innych motocyklach, dosiadłem wreszcie nowego dużego Fazera! W ciągu minuty zrozumiałem, dlaczego Valentino Rossi po kilku latach postanowił właśnie w 2010 roku opuścić Yamahę w Moto GP na rzecz Ducati Corse. Fazer robił wrażenie, jakby nie był prosto z fabryki, ale eksponatem z Archiwum XX wieku! No po prostu dramat, kokpit, wyposażenie, wszystko przestarzałe, a do tego kilka tysięcy drożej niż Suzuki czy Honda.



A oprócz dużego Fazera, to tak naprawdę w ofercie tego producenta nie było nic, co mogłoby zainteresować podróżnika takiego jak ja, bo Vmax to i nie moja bajka i nie ten poziom cenowy.

No jest oczywiście flagowy model FJR 1300, no ale to też mega drożyzna. Prawie 70.000 zł za podstawową wersję? W Katowicach stała nawet chyba przez blisko 2 lata taka piękna FJR’a w automacie za bajeczne 80 kilka tysięcy PLN’ow! No wg mnie to przesada. Tak, Yamaha w tamtych latach była w kryzysie, ale to było 5 lat temu. Jak jest dziś?

Ano dzisiaj Doctor znowu jeździ dla Yamahy i jak dobrze pójdzie, to po raz 10-ty w karierze zostanie mistrzem świata. Vale! Vale!! Vale!!!

A nawet jeśli będzie miał pecha i ostatecznie przegra o włos rywalizację z świetnie w tym roku dysponowanym Jorge Lorenzo, to tytuł i tak trafi do Yamahy. Tak, jeśli idzie o sport motocyklowy, to Yamaha króluje. W końcu po chyba 19 latach to właśnie nowa Yamaha R1 wygrała parę tygodni temu kultowy wyścig Suzuka 6 Hours. Oglądałem cały wyścig  i naprawdę trio Yamahy było nie do pokonania tego dnia.

Wielu zawodników twierdzi, iż nowy model R1 jest w końcu w stanie zakończyć dominację BMW S1000RR na torach wyścigowych całego świata. Nie mam tu na myśli wyników sportowych oczywiście, gdyż tych BMW nie osiągnęło żadnych, głównie przez pychę Marco Melandriego, który wypuścił z rąk już prawie gotowy tytuł Mistrza Świata Superbike kilka lat temu. Chodzi mi o popularność RR w kręgach wyścigowych, mnogość części i względną "taniość" tego sprzętu. Ale teraz, tak, teraz to Yamaha jest na topie. Czy to samo dotyczy się motocykli ulicznych?

Jakiś czas temu Yamaha zaprezentowała całą linię nowych motocykli pod nazwą MT. Co to niby oznacza? Aha, podobno MT to skrót od „Master of Torque”. Czyżby skopiowano pomysł z legendarnej „Master of Puppets” grupy Metallica? Ciekawe czy James i Lars dostali od Japońskiej fabryki jakieś tantiemy z tej okazji (-;

Wokół całego projektu MT zrobiło się wiele szumu, korzystano ze wsparcia marketingowego takich sław jak Aleix i Pol Espargaro, Vale czy Stunter 13, nasz lokalny bohater z Niemodlina.

Marketingowy majstersztyk! Ale jak to z marketingiem bywa – a chyba się na tym znam, bo niby 2 dyplomy w tym kierunku mam – nie zawsze to, co jest pięknie reklamowane, w rzeczywistości okazuje się równie dobre. Ważne jednak, że dużo się o nowych motocyklach Yamahy mówi, a to wystarczy, potem jednak produkt musi obronić się już sam.

Jak wiecie jesienią zeszłego roku sprzedałem swojego Bandita i całą zimę poszukiwałem jego następcy. W pewnym momencie na listę kandydatów trafiła właśnie Yamaha MT09 Tracer. Mnie golasy nigdy nie pociągały, więc za bardzo szumem wokół serii MT się nie interesowałem, aczkolwiek sam roktemu w Chorwacji doświadczyłem, iż np. na MT01 też można uprawiać turystykę i to na ostro!

Natomiast news o Tracerze bardzo mnie zaciekawił, tym bardziej gdy Yamaha Motor Poland pokazała cenę 40.900 zł. To przecież blisko dycha mniej, niż Suzuki wołało za nowego Vstroma 1000, trzeba koniecznie wypróbować tego Tracera. Ale jakież mnie spotkało rozczarowanie, gdy wiosną po takim mega szumie medialnym, okazało się że nie ma w Polsce testowych Tracerów, a przynajmniej nie w Katowicach. Co więcej, gdy byłem w salonie, chcąc choć pooglądać właśnie Tracera, poczułem jakbym się przeniósł w czasie do głębokiego PRL’u! „Nie ma, nie wiemy kiedy będą? A nawet jak będą, to są już wszystkie sprzedane!” Wow, pomyślałem, jednak marketing górą ()-:



Swoją polityką mega marketingu przy braku egzemplarzy testowych, Yamaha spowodowała, iż Tracer nie mógł być brany na poważnie pod uwagę i koniec końców kupiłem nowego Kawasaki ZZR 1400. Ale nie powiem, bo jestem z tego wyboru mega zadowolony!

Kilka tygodni temu, mój ulubiony bloger Left4dead zadał czytelnikom zagadkę, w której odpowiedzią była właśnie Yamaha MT09 Tracer. Poprosiłem by dał info, gdy uda mu się dopaść wreszcie jakąś testówkę, bo sam bym chętnie pojeździł. No i kilka dni temu bęc! Jest jedna sztuka w Katowicach!

Piszę @, jestem umówiony na czwartek. Wpierw chciałem pojeździć tak 17.oo – 18.oo, ale się okazało, iż salon JAW MOTO jest czynny tylko do 17.oo! Co? Sezon motocyklowy w pełni, na dworze ponad 30 stopni, a oni zamykają o siedemnastej!? Ja nie mówię, że mają jak Biedronka zapieprzać do 22.oo, ale 17.oo w środku lata to chyba przesada? Dobra, zarezerwowałem jazdę 16.oo – 17.oo.

Czy to będzie Judgment Day dla Yamahy? Zobaczymy. Wstaję skoro świt, aby móc trochę wcześniej urwać się dziś z pracy i dojechać do salony na 16.oo. Do pracy jadę sobie Zygzakiem, dziś ma być ostatni gorący dzień tego lata. Jest 15:30, nerwowo spoglądam na zegarek, pal licho, może nikt nie zauważy. Cichaczem wyłączam kompa i idę do szatni przebrać się w jeansy z kevlarem i letnie buty Alpinestars. Spadam. Punkt 16.oo melduję się pod salonem Yamahy.

„Pan na jazdę Tracerem?” - miło witają mnie dwaj Panowie za ladą - „który z nas ma Pana obsłużyć?”. Ja - jak to ja - odpowiadam, że wolałbym aby mnie jakaś fajna laska obsługiwała, ale skoro takiej nie ma, to trudno. Podpisuję kwity i dostaję kluczyki. „Czym Pan teraz jeździ?” Mówię, że Zygzakiem. "Który rocznik?". No jasne, że nowy. Wymieniamy jeszcze parę zdań i idziemy na krótki instruktaż obsługi Tracera.

Tutaj duży plus dla Yamahy, bo nie trzeba zostawiać żadnej kaucji, opłaty itd. Jazda jest 100% darmowa, tylko trzeba oddać moto z pełnym bakiem. Oj, Kawasaki Polska musi się jeszcze wieeeeeeeeeeele nauczyć od konkurencji!



Jestem estetą i wg mnie tylko Ducati robi piękne motocykle, nie będę się więc rozwodził nad urodą nowej turystycznej Yamahy. Na pewno jest nowoczesna i z topornością Fazerów nie ma nic wspólnego, może się podobać, szczególnie z tymi LED’owymi światłami. Mi ponadto lagi i felgi pasowały pod kolor do spodni. Jak wyglądam? (-;



„W czasie jazdy proszę zwrócić uwagę na moment obrotowy, szczególnie na 4-tym biegu w przedziale 4.ooo – 7.ooo obr./min”, tyle udało mi się zapamiętać z instruktażu. Przepraszam, ale jak komuś, kto na co dzień jeździ 210-konnym Kawasaki ZZR, który ma „ledwie” 163 Nm można polecać, aby zachwycał się o połowę mniejszym torque’iem? No dobra, widać że Yamaha Motor Poland dobrze wyszkoliła swoich sprzedawców, mówią co mają mówić i tyle.

Przez chwilę poczułem się jednak, jakbym był motocyklem na Orlenie, a kasjer z automatu zapytał, czy może jeszcze płyn do spryskiwacza potrzebuję? No kaman! Wierzcie lub nie, ale kiedyś mnie coś takiego właśnie na Orlenie spotkało. Stoję przy kasie w pełnym stroju motocyklowym, w ręce kask, a kasjer pyta o płyn (-;

Dobra, odpalam Tracera i w drogę. No właśnie, pierwsze wrażenie jest raczej negatywne, bo Yamaha jest bardzo taka jakaś plastikowa. Nie jak prawdziwy rasowy motocykl, tylko bardziej jak zabawka. Fajny jest natomiast kokpit, jak to było, aaaa taki tabletowy ()-:



Uwaga, aby była jasność. Nie mam zamiaru w trakcie tego testu porównywać Yamahy MT09 Tracer do mojego Kawasaki ZZR 1400, bo to zupełnie inna bajka.

Na chwilę zapominam czym jeżdżę na co dzień, zamykam oczy – wirtualnie oczywiście – i przypominam sobie, co czułem podczas ujeżdżania Suzuki Vstrom DL1000, Kawasaki Versys 1000 oraz Aprilii Caponord 1200, bo dla tych motocykli jest to bezpośrednia konkurencja.

Nie będę natomiast porównywał Tracera do Ducati Multistrada 1200, bo nie miałby żadnych szans (-: Również nie odniosę się do Suzuki Vstrom DL650, bo mało co z tamtej jazdy pamiętam, tak beznadziejnym sprzętem był dla mnie nowy mały Vstrom. Dobra jedziemy..



Zapinam mapę STD, choć to niby nie jest żadna mapa silnika, tylko stopień reakcji na manetkę gazu. Jak zwał tak zwał, na początek chcę się przyzwyczaić do tego malucha.

No właśnie, usłyszałem od któregoś z kolegów, że jestem za duży na ten motocykl!? No kaman, mam 187 cm i ważę 93 kg, no może po weekendzie u Mamusi to jest 95 (-; Ale fakt, chyba mieszczę się w maksymalnym limicie dla tego motocykla, jeśli ktoś jest ode mnie większy, będzie już śmiesznie wyglądał na Tracerze.



Dobra jadę. Na początek wiadomo, śmieję się z tego co mówił sprzedawca o momencie obrotowym powyżej 4.000 obr./min. Kurcze, przecież ten motocykl nie jedzie, tylko się turla. Zmieniam mapę na A, od razu lepiej, acz chyba znowu za ostro, zawieszenie nie nadąża w tym ustawieniu za silnikiem, wracam więc do mapy STD, bo na B to się nie da jeździć. B jest dla 90-letnich emerytów, niedowidzących na jedno oko, którzy chcą jeździć codziennie o 6.00 rano do piekarni po bułki. Ale pojechałem…

Na początek zatem Tracer mnie rozczarował. Przede wszystkim nie miałem czegoś takiego, co po pierwszych metrach jazdy Aprilią Caponord 1200, czyli banana od ucha do ucha. Niestety Yamaha nie daje mega funu, odpala, jedzie, ale nie masz radości z tej jazdy. Wszystko jest poprawnie, hamulce super działają, zakręty ok., ale jest to taka komputerowa jazda, bez ekscytacji. Wydech też jest za cichy, obowiązkowa wymiana przy zakupie!

Motocykl jest również mega wolny, ale powoli, z każdym kilometrem, zaczynam się do niego przyzwyczajać. Daję na A4 kierunek Wrocław, 3 pasy, manetka na maksa. Doszedłem do 222 km/h, niestety był popołudniowy szczyt i zbyt duży ruch między Katowicami a Gliwicami, nie było miejsca na więcej. Podobno Tracery idą 240, ale nie chce mi się w to za bardzo wierzyć. Wg mnie to może do 230 bym doszedł, ale to chyba i tak po wielu kilometrach prostej autostrady, i to nie pod górkę.

W każdym bądź razie, jeśli idzie o jazdę turystyczną, to te 222 spokojnie wystarczy. Przyspieszenie jest gorsze niż w dużym Vstromie, ale za to prędkość maksymalna jest większa. Zakładam zatem, że z kuframi i plecakiem, można Tracerem spokojnie jechać te 160-170 km/h, mając jeszcze zapas by przyspieszyć w trakcie wyprzedzania. Solo to pewnie będzie nim można spokojnie lecieć non stop 200, to jest duży plus, bo Suzuki nie da się tego zrobić niestety.

Na autostradzie odkrywam też duży plus Tracera. Otóż nawet przy moim wzroście, można swobodnie stać na podnóżkach i bez schylania pleców, trzymać kierownicę dwoma rękami i jechać wyprostowanym bardzo długo. To jest jedna z nielicznych rzeczy, których mi brakuje w Zygzaku. Na Kawasaki nie da się tak jechać niestety, co prawda często w długich trasach wstaję z kanapy by rozprostować kręgosłup, ale nie mam szans na pełen wyprost i jechać tak mogę max kilka minut, trzymając i tak kierownicę tylko jedną ręką. Na Bandicie było podobnie, choć tam mogłem troszkę mocniej się wyprostować. W każdym bądź razie dla tych co robią długie przeloty autostradą, możliwość pełnego wyprostu będzie dużą zaletą Yamahy.



No właśnie, nie wspomniałem nic o pozycji na Tarcerze. Siedzi się wygodnie, kręgosłup jest idealnie pionowo. Troszkę czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do dziwnie wąskiego baku, który trzeba mocno ściskać kolanami, by nie lądować tym co każdy mężczyzna ma najcenniejsze na nim właśnie, szczególnie przy hamowaniu. Ale generalnie pozycja jest dobra, jak w każdym typowym turystyku.

Tuż po zjechaniu z autostrady miałem problem na światłach z wybraniem biegu, wyświetlacz po prostu zniknął. Nie wiedziałem, który bieg mam zapięty, musiałem puścić delikatnie sprzęgło by wszystko znowu zaczęło działać. Po takiej ostrej jeździe, ciężko było zredukować gwałtownie z 6-ki do 1-ki, ale to chyba normalne. Japończycy powinni się cieszyć, że skrzynia mi się zupełnie nie rozleciała, bo nie ukrywam iż wyciskałem z Tracera ostatnie soki...

Wracałem sobie już przez miasto, specjalnie wjeżdżając w studzienki i każdą napotkaną dziurę. Tracer wybiera nierówności dość przyjemnie, w mieście fajnie się nim manewruje, bo jest lekki. Siedzi się wyprostowanym, więc widoczność też jest ok. Generalnie dobre moto do miasta.

Po blisko godzinnej jeździe muszę stwierdzić, że zmieniłem zdanie o tym motocyklu i jest to naprawdę dobra oferta w segmencie średnich turystyków, którymi da radę jechać swobodnie 200 km/h. Nie dorównuje oczywiście większym sprzętom, typu Aprilia Caponord 1200 czy choćby moja ukochana Multistrada, ale spokojnie może konkurować z Suzuki DL 1000 i na pewno jest lepszy od Kawasaki Versys 1000 czy totalnie nudnej Hondy Crosstourer 1200. Bije również na głowę maluchy, w stylu małego Vstroma 650 czy Hondy NC700S. Choć jest jeden maluszek, który mógłby pokusić się o stanięcie w ringu z Tracerem, a jest nim Honda NC700X. Pamiętam, że co prawda mała Honda nie rozwijała zawrotnych prędkości i 200 nią nie pojedziecie, za to frajda z jazdy była duża. Tydzień temu na rynku w Pszczynie spotkałem już odnowiony model NC750X na wydechu Ixil, no po prostu dudnienie słyszała chyba nawet w zaświatach Księżna Daisy (-:

Yamaha nie jest pozbawiona wad, ale o dziwo jedną z nich nie jest już cena, duży plus za to dla Japończyków. Coś co bym od ręki poprawił w Tracerze - oprócz mocy oczywiście - to podnóżek. Gdy stawiasz moto na bocznej nóżce, haczy się lewym butem o podnóżek właśnie, bo jakoś tak oba są tuż obok siebie. Jest to drobiazg, ale wkurw..... bardzo, przecież parkujesz moto nie tylko podczas tankowania.



Z jazdy wróciłem totalnie mokry, ale nie dlatego iż takich emocji dostarczył mi Tracer. Byłem mokry jak gąbka, bo było dziś + 32 °C, a ja oczywiście jeździłem w pełnym stroju. Bardzo lubię swoją skórę VR46, ale powyżej 30 stopni, to można w niej zdechnąć, gdy tylko zwalnia się poniżej 100 km/h. Ale czego nie robi się dla dobrej prezentacji na drodze (-;


Kilka słów o ochronie przed wiatrem! Tracer to typowy pseudo enduro - turystyk, co oznacza, iż nogi mamy bez jakiejkolwiek osłony. O ile w takim dniu jak dziś, to jest zaleta, to na trasie gdy dopadnie nas deszcz przy temperaturze 20 stopni niższej, będziemy żałować że nie jedziemy motocyklem sportowo - turystycznym z pełną owiewką, które dają super schronienie nogom. A co z braniem powietrza na klatę? Yamaha jest w tym dość dobra. W mieście nic nie dmucha po głowie, można jeździć z otwartą szybkę/szczęką. Na trasie wszystko będzie zależało od naszego wzrostu i prędkości oczywiście. Ja jestem fanem deflektorów i nawet swojego Zygzaka w taki wyposażyłem.



Czy do Tracera trzeba będzie kupować deflektor? Powiem tak, gdy kupicie Yamahę, zróbcie wpierw kilkaset kilometrów w różnych ustawieniach fabrycznej szybki i sami sprawdźcie. Wszystko zależy od wzrostu i prędkości, jakimi będziecie podróżować.

Podsumowując, czy zatem kupiłbym Tracera? No cóż, gdyby wiosną Yamaha miała testówki, to brałbym go może pod uwagę, głównie w alternatywie do Suzuki Vstrom 1000, ale kupić teraz to bym nie kupił. Nie dlatego, że jest zły. Dlatego, że na stan umysłu, w którym obecnie jestem, to nie jest sprzęt dla mnie. Ale za 5 lat, lub 10 lat temu, byłaby to dobra oferta. Gdy Yamaha zaprojektuje Tracera 1200, wtedy może?

Dla mnie Superetenera jest za bardzo enduro, to nie moja bajka. A MT09 Tracer? No cóż, jeśli masz max 180 cm i nie ważysz więcej jak 100 kg, powinieneś rozważyć go jako dobrą alternatywę do turystyki. Gdy jednak w Twoich żyłach - tak jak u mnie czy u Left4dead – płynie nie krew, ale PB95, nowa Yamaha będzie dla Ciebie zbyt nudna i za wolna. W takim wypadku, gdy szukasz dużego turystyka, ale nie chcesz dołączyć do sekty GS’owców, weź na jazdę próbną Ducati Multistradę 1200 lub Aprilię Caponord 1200. Tam będę i emocje i moc i prędkość…

środa, 2 września 2015

no i nie wiedzieć kiedy Zygzak zrobił 10.000 km (-:

Tak, tak, to dopiero 4 miesiące, a Kawasaki ma już na liczniku...




Te 10 tysięcy kilometrów było ekstra, wciąż trwa moja fascynacja Zygzakiem. Odwiedziłem w międzyczasie tor w Ułężu, 2 razy Chorwację, raz Bałtyk, kilka razy Wielkopolskę i chyba z raz Warszawę.

Co mnie najbardziej zaskoczyło, to komfort jazdy. Obawiałem się, że skoro jest to jednak motocykl mega sportowy, będzie niewygodny na długie trasy. Jednak nic innego! ZZR jest wielki, długi i niski, przez co można się na nim wygodnie rozłożyć. Dokładnie tak jak go opisali koledzy z RPA, to w 2012 był najlepszy na rynku motocykl sportowo - turystyczny! Co prawda minęły od tego czasu 3 lata, ale de facto dalej nie ma na rynku sprzętu, który jednocześnie dawałby takie osiągi, a z drugiej możliwość zrobienia trasy nad Adriatyk na 1 strzał.

Wiem, jest nowa Haybausa, ale mi ona nie pasuje. Jest co prawda piękna, fakt, ładniejsza od Zygzaka, ale jeździłem nią i nie jest to wg mnie wygodny motocykl. Poza tym nawet ta najnowsza Hayka ma co prawda ABS, ale ciągle nie ma kontroli trakcji, nie nadaje się zatem na długie trasy.

Jest nowe BMW S1000XR czy nowa Multistrada, no tak. Beemą nie jeździłem, ale cena i tak ją dyskwalifikuje, a Ducati? Wiadomo, kiedyś... za 5, ...może 10 lat, kupię sobie Multistradę, na bank!

Ale na dzień dzisiejszy ZZR wg mnie nie ma dla siebie konkurencji. No bo na którym sprzęcie może przejechać w ciągu dnia 1,5 tys. km, dając od czasu do czasu w palnik pochłaniając asfalt z astronomicznymi 299 km/h na prędkościomierzu?

Co będzie zatem po Zygzaku? Może inżynierowie z Tokyo włożą wreszcie silnik 1441 cm3 do modelu GTR i powstanie meeeega wielki i szybki turysta (-:



Wczoraj zrobiłem pierwszy duży przegląd, filtry, oleje i kontrola całego sprzętu. Jedyne co wyszło w trakcie, to dokręcenie łożyska główki ramy, może od tego pojawiała się szima, którą pierwotnie przypisałem założeniu kufra centralnego? Zobaczymy. Koszt 348 zł, więc całkiem spokojnie. Ponieważ to była moja pierwsza wizyta w tym serwisie, od razu pojechałem skontrolować czy ciśnienie w oponach też sprawdzili?



Wszystko było ok. Ale jakież mnie spotkało zdziwienie, gdy wstawiając ZZR'a do serwisu, zastałem tam mojego Bandita, którego nowy właściciel też dał na przegląd ()-: Niestety on robi roczny przegląd, bo na liczniku od zeszłej jesieni przybyło zaledwie 1.000 km. No cóż, nie każdy ma takiego świra jak ja (-;

Po przeglądzie udałem się na jazdę testową. Przy okazji zaliczyłem pyszną cielęcinkę po Mediolańsku w Stone Henge.



Stare dzielnice Sosnowca w zachodzącym słońcu nawet nie wyglądały tak źle, jak na co dzień.



No cóż, dziś przyszła jesień pełną gębą. Gdy rano biegałem po parku, ekipy w pomarańczowych uniformach wywoziły już ciężarówki pełne liści. Zimno się zrobiło, za chwilę będą pierwsze przymrozki, ciekawe czy w tym roku jeszcze gdzieś pojadę...